Przejdź do treści

Wegetarianizm. Czy dziecko potrzebuje mięsa w menu? Jak reaguje otoczenie dzieci będących na wegetariańskiej diecie?

Mięso w diecie dziecka nie jest niezbędne
Iwona Kibil. Zdj: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Krąży w internecie taki mem: zdjęcie dziecka, niemowlaka, na oko dwu-, może trzymiesięcznego (z zamazaną twarzą, ochrona danych osobowych). Tytuł ostrzega: „Gdy nawiedzeni wegańscy rodzice wychowują dziecko”. Dalej jest tylko gorzej: „1,5-roczna dziewczynka po wegańskiej diecie składającej się z owsa, ziemniaków, tostów i ryżu wyglądała na 3-miesięczne dziecko: nie miała zębów, nie umiała siadać, nie umiała powiedzieć żadnego słowa, nie umiała sama jeść, nie umiała bawić się zabawkami, nie umiała się całkowicie przekręcić”.

To akurat prawdziwa historia, wydarzyła się w Australii, rodzice dziewczynki usłyszeli wyrok 18 miesięcy więzienia i 300 godzin prac społecznych (ostatecznie sąd w Sydney zamienił całą karę na prace społeczne). „Obowiązkiem każdego rodzica jest zapewnić, by dieta ich dzieci była zbilansowana i zawierała wystarczającą ilość niezbędnych składników odżywczych dla właściwego wzrostu” – stwierdziła sędzia Sarah Huggett.

Do sprawy odniosła się dietetyczka Iwona Kibil. „Chciałabym żebyście zwrócili uwagę na to, że to nie jest wina diety wegańskiej a niewiedzy i/lub nieodpowiedzialności rodziców. To się zdarza na świecie wszędzie i bez względu na rodzaj diety”, stwierdziła na swoim Instagramie.

Teraz dodaje: – Każde dziecko, które będzie miało za mało składników odżywczych w jadłospisie będzie się rozwijać nieprawidłowo. Tylko że nie zwraca się uwagi na dzieci, które jedzą parówki, kiełbasy, wędliny, słodycze – bo skoro jedzą mięso, to na pewno im niczego nie zabraknie, takie panuje przekonanie. Ale na dzieci wegetariańskie już tak, ponieważ ich dieta jest inna. Dlatego cały czas są na ostrzu noża.

Mamy tradycyjne polskie potrawy, które są wege

Ania S. zaprasza mnie do siebie, do mieszkania na obrzeżach Warszawy. Chwilowo jest uziemiona – jej 3,5-letni syn co prawda do południa będzie w przedszkolu, ale od miesiąca na świecie jest też córka. Gdy pytam, czy mogę coś przywieźć w ramach wkupnego, prosi mnie o torebkę kaszy jaglanej. – Będę robić kotlety, a dopiero zorientowałam się, że mam tylko kuskus – śmieje się przez telefon.

Unsplash.com

Osiem lat temu (miała wtedy 25 lat) razem ze swoim ówczesnym chłopakiem, a dzisiejszym mężem, przeszli na wegetarianizm. Najpierw, można powiedzieć, z porywu serca, chwilę później do głosu doszedł też rozum. – Coś we mnie kliknęło, że z którejkolwiek strony na to spojrzeć, jedzenie mięsa nie ma sensu. Jedyny argument, który za tym przemawia, to że mięso komuś smakuje. A ja nie rozumiem, dlaczego jakaś istota ma zginąć z tego powodu. Smak mięsa to nie jest dla mnie na tyle istotna kwestia, żeby pominąć aspekt etyczny i środowiskowy. Bo współczesne formy przemysłowej hodowli zwierząt i wypalania lasów są dla mnie tak obrzydliwe, że nie chcę w tym brać udziału – wyjaśnia.

Dlatego też między innymi używa wyłącznie pieluch wielorazowych. – Raz, że to kwestia zdrowia, nie trzeba żadnej chemii stosować, dziecko nie ma odparzeń. Dwa – ekologii. Wiesz, że pielucha rozkłada się przez 500 lat, a jeden dzieciak produkuje ich dwie tony? No i sama spójrz, jakie są kolorowe, piękne.

Wracając do wegetarianizmu – Ania swoją decyzję sprzed prawie dekady próbowała skonsultować z dietetyczką. – Chciałam pogadać, jak budować dietę, co czym zastąpić, żeby dostarczyć organizmowi wszystkich potrzebnych składników. Dietetyczka przyznała, że się na diecie wegetariańskiej nie zna. Ale była miła, nie próbowała mnie nawrócić. Rozpisała mi ogólnie najważniejsze składniki, później sama zaczęłam czytać, budować swoją dietę – opowiada Ania S. W związku z tym jeszcze przez kilka miesięcy jadła ryby, ale rzadko, później odstawiła je całkowicie. Choć przyznaje, że w sytuacji podbramkowej, czyli właściwie wyłącznie zagrożenia życia, jakoś byłaby w stanie „zracjonalizować sobie” zjedzenie mięsa. W żadnej innej nie. – Nie mieści mi się to w głowie.

Jej rodzina co prawda nie skakała pod niebiosa, ale też i nie załamywała rąk. Chcąc nie chcą rodzice i babcie przyzwyczaili się, na okoliczność wizyty Ani z mężem i dziećmi nawet sami zaczęli gotować obiady w dwóch wersjach. – Chwilę im zajęło przestawienie się. Zwłaszcza mama bała się, że nie potrafi „tak” gotować, że nie wie, co ma zrobić, że będziemy chodzić głodni. Ale wystarczyło uświadomić jej, że to nie jest skomplikowana dieta, nie trzeba robić na przykład curry z mleczkiem kokosowym, wydziwiać. Bo mamy tradycyjne polskie potrawy, które są właśnie wege.

Tęsknota mnie brała, jak przechodziłam koło kurczaków z rożna

Ania W. też przeszła na wegetarianizm osiem lat temu. I też właściwie od ręki, z dnia na dzień – chociaż wcześniej, jak sama mówi, była „bardzo mięsożerna”. – Jak bardzo? Codziennie, na każdy posiłek, zawsze i wszędzie jadłam mięso – śmieje się.

Wegetarianizm jakoś jednak krążył w jej orbicie, głównie pod postacią kilku znajomych wegetarian (i to też raczej kobiet niż mężczyzn). – Ten temat chodził mi dość często po głowie, z jednej strony wydawał mi się bardzo ciekawy, z drugiej bardzo odległy – wyjaśnia. Zaważyła podróż służbowa do Chin, gdzie przypadkiem w księgarni wpadła jej w oko (a chwilę później również w ręce) książka: „Eating animals”. – Napisał ją chłopak, który wielokrotnie próbował wegetarianizmu, ale wciąż od tego odchodził. I w końcu stwierdził, że musi się zdecydować, bo jego żona była w ciąży, a on chciał zgłębić temat na tyle, żeby wiedzieć, jak ma wychować swojego syna – opowiada Ania W.

W książce urzekło ją przede wszystkim to, że nie narzucała żadnego wyboru, po prostu pokazywała różne drogi. – Ja nie lubię propagandy i dyskusji polegających na spotkaniu kilku osób z takimi samymi poglądami, to jest dla mnie bardzo jałowe. A w tej książce były wywiady z ciekawymi, wręcz kontrowersyjnymi ludźmi z różnych stron barykady, a najczęściej obu naraz. Na przykład? Z weganinem, który stworzył ubojnię dla zwierząt, żeby ich zabijanie odbywało się możliwie najbardziej humanitarnie – wyjaśnia Ania W. I dodaje: – Konkluzja autora była taka, że sam rzuca mięso, ale bez indoktrynacji. I to jest dla mnie idealne podejście, bo wywołuje u mnie refleksję, a nie bunt przeciwko narzucaniu mi czegoś.

Z samolotu Ania W. wysiadła z postanowieniem, że rezygnuje z jedzenia mięsa. Łatwo nie było. Raz, że ma grupę krwi 0, czyli najbardziej mięsożerną. – Tęsknota mnie brała, jak przechodziłam koło kurczaków z rożna i miałam wspomnienie tej chrupiącej skórki – śmieje się. – Potem zauważyłam, że faktycznie czasami mam ochotę na mięso, konkretnie wtedy, kiedy jestem bardzo głodna. Ale wystarczyło, żebym zjadła coś kalorycznego i mi od razu przechodziło.

Dwa, że musiała to sobie poukładać w głowie. – U mnie link łączący schabowego ze świnią nie jest tak prosty, to nie była więc myśl na zasadzie: biedne zwierzątka, nie będę ich jadła. Musiałam wszystko przeanalizować dokładnie. I w rozrachunku przestałam jeść mięso z powodu zlepku różnych argumentów: etycznych, ekologicznych i zdrowotnych.

Trzy – że na początku nie wiedziała, jak się odżywiać. – Odżywiałam się więc źle, nie potrafiłam wymyślić potraw zastępczych, które by mi dostarczały substancji standardowo znajdujących się w mięsie. W knajpach, w których jadałam wcześniej, wychodząc z pracy na lunch, jeszcze nie było opcji wegetariańskich do wyboru. Jadałam więc bardzo dużo potraw mącznych, przede wszystkim makaronów, z których obcinałam mięso w przepisie, w ogóle nie jadłam warzyw strączkowych. I nie czułam się zbyt dobrze.

– Odbiło się to w jakiś sposób na twoim zdrowiu? – pytam.

– Nie, nie zdążyło. Wtedy jeszcze nie robiłam badań, dopiero później zaczęłam to kontrolować. A teraz robię regularnie, co miesiąc, bo jestem w drugiej ciąży.

Całą ciążę przeleciałam nie jedząc mięsa, bez żadnego problem

– Każda przyszła mama, nie tylko weganka czy wegetarianka, powinna być pod opieką dietetyka. Bo wiadomo, jak diety czasem wyglądają, a zdrowie dziecka zależy od diety matki – mówi Iwona Kibil. I dodaje, że weganki i wegetarianki powinny wziąć pod lupę swój jadłospis i sprawdzić, czy nie ma w nim zbyt dużo przetworzonych produktów, białego pieczywa i ryżu, drobnych kasz. – Na pewno powinna też zadbać o włączenie do diety nasion strączkowych, które mają więcej białka, niż inne rośliny, z powodzeniem więc zastępują mięso. A ponadto zawierają dużo cynku, żelaza, magnezu, także kwasu foliowego, na który zwiększa się zapotrzebowanie w czasie ciąży.

Irena Gajewska

Dietetyczka przypomina też o koniecznej w ciąży suplementacji (i to niezależnie od diety): kwasu foliowego, kwasów omega 3, witaminy D i jodu. teoretycznie jedyna różnica w diecie mam weganek i wegetarianek to konieczność włączenia suplementów witaminy B12. – A ja osobiście uważam, że każda mama powinna ją suplementować, nawet mięsożerna, bo w ciąży rośnie na nią zapotrzebowanie, a niedobór tej witaminy powiązany jest z wadami rozwojowymi u niemowląt.

Z dietetyczką skonsultowała się Ania S., gdy zaszła w ciążę. – Chciałam być pewna, że spożywam w odpowiedniej proporcji białko, węglowodany, witaminy – wyjaśnia.

Informacją o tym, że od kilku lat nie je mięsa, podzieliła się też ze swoim ginekologiem. – Od razu, z automatu, przepisał mi żelazo. Bo, twierdził, nie wiadomo, ile krwi stracę przy porodzie. Wciskał mi je więc zapobiegawczo, przepisywał co miesiąc, chociaż regularnie robiłam badania i miałam dobre wyniki, nie było żadnych wskazań, żebym musiała je suplementować – opowiada Ania S.

Tym samym wpadła w małe błędne koło, bo lekarz z uporem maniaka wypisywał recepty, Ania konsekwentnie ich nie realizowała, nie było takiej potrzeby. Dlatego przy drugiej ciąży nawet nie podzieliła się informacją o swoim wegetarianizmie z (inną) lekarką prowadzącą. – Wyszłam z założenia, że co to ją w sumie obchodzi, sama też nie pytała. Ja ogólnie do lekarzy chodzę raczej kontrolnie, na szczęście nie mam problemów ze zdrowiem, wierzę też w sygnały, które wysyła mi moje ciało – mówi Ania S.

I dodaje: – To jest pełnowartościowa dieta, pół świata jest wege, WHO uznaje, że jest prawidłowa, jeśli są dobrze dobrane składniki i suplemetuje się witaminę B12. Robię sobie regularnie badania, które mi wychodzą bardzo dobrze. A gdyby wyszły źle? Skonsultuję się ze specjalistą dietetykiem i znajdę sposób, żeby je unormować.

Ania W. do ciąży podeszła po swojemu – czyli szukając informacji, gdzie tylko się da. Nieśmiało też podpytała swojego ginekologa. – Delikatnie, bo trochę się bałam, że powie, że muszę jeść mięso. Ale na szczęście tak się nie stało. Miałam więc po prostu postanowienie, że w razie gdybym miała słabe wyniki i lekarze by mi to sugerowali, to będę odrobinę jadła. Brałam więc takie rozwiązanie pod uwagę, ale warunkując je tym, jakie będą moje wyniki badań – wyjaśnia. Obeszło się bez dylematów, i w pierwszej ciąży (jej córeczka skończyła dwa lata), i w obecnej (jest w piątym miesiącu) nie może narzekać, nawet na poziom żelaza. – Całą ciążę przeleciałam nie jedząc mięsa, bez żadnego problemu.

Czym zastąpić mięso? @lekarkanaroślinach

Iwona Kibil przyznaje, że jeszcze kilka lat temu mamy weganki i wegetarianki nieraz musiały nasłuchać się komentarzy ginekologów czy pediatrów: „musi pani jeść mięso przynajmniej w czasie ciąży” czy „robi pani krzywdę dziecku”. – Teraz już nie, może sporadycznie w mniejszych miejscowościach. Wręcz przeciwnie, lekarze często chwalą kobiety za to, że zwracają uwagę na zdrową dietę. Bo można jeść bardzo zdrowo na diecie wegańskiej i być zdrowym – co jest akurat powszechne. A można jeść mięso, mieć bardzo dużo przetworzonych produktów w diecie i czuć się bardzo źle.

Mięso w diecie dziecka nie jest niezbędne

Na wieść o tym, że syn Ani S. nie będzie jadł mięsa, nikt nie odsądzał jej od czci i wiary. – Większość naszych znajomych to również wegetarianie lub weganie. Jakoś tak wyszło, widocznie podobne wartości sprawiają, że ludzi do siebie przyciąga. A reszta? Jakoś się nie wtrąca. Może dlatego, że sama nie nawracam nikogo na wegetarianizm – wyjaśnia. Przy okazji świąt i rodzinnych uroczystości już temat jednak wraca jak bumerang. Chociaż i tu obywa się bez indoktrynacji, przekonywania, załamywania rąk. – Ten temat poruszany jest wśród naszej rodziny przy każdej Wigilii i każdej Wielkanocy. Ale raczej w tonie, że to zdrowa dieta, że sami powinni jeść więcej warzyw, ograniczyć mięso. Raczej więc jesteśmy traktowani jak dobry przykład. Poza tym moja rodzina zdaje sobie sprawę, że jak mam swoje zdanie, to nie ma co ze mną dyskutować, bo to walka z wiatrakami – śmieje się Ania S.

Mimo to prędzej czy później pada pytanie: „a może tak śledzika byście spróbowali?” (co Anię trochę denerwuje, bo ile można wałkować ten sam temat?). Oraz – czy ich syn by jednak nie skusił się na kawałeczek szyneczki. Bo „jest jeszcze taki mały”, „dzieci potrzebują mięsa”, „białko zwierzęce to jednak białko”. – I faktycznie, kiedyś spróbował. Najpierw stwierdził, że to „pyszna pupka świni”. Ale drugiej kanapki nie chciał, powiedział, że to jest obrzydliwe i więcej nie będzie tego jadł – śmieje się Ania S.

Z lekarzami też raczej Ania S. nie miała problemu. Pediatra w przychodni co prawda przyznała, że się na tym nie zna i dlatego zaleca wizytę u dietetyka, ale generalnie „nie widzi problemu”. Ania posłuchała, gdy jej syn skończył pół roku i zaczęła rozszerzać mu dietę, zabrała młodego do dietetyczki. – Też przyznała, że nie zna się na wege-dzieciach, ale zaleciła, żeby jednak jadł mięso, bo to podstawowy składnik diety. Ale ja mu co jakiś czas podaję sok z pokrzywy i probiotyki, suplementuję DHA, czyli kwasy omega 3 i 6 z alg. Są nawet lepsze, niż w rybach czy tranie, bo są mniej zanieczyszczone. Robię mu regularnie badania krwi, pełne, z B12, witaminą D, ferrytyną. Wszystkie wyniki ma bardzo dobre.

Zanim córka Ani W. przyszła na świat, z mężem omówili kwestię jej żywienia. Nie była to ani długa, ani burzliwa dyskusja, bo mąż Ani jest wegetarianinem od kilkunastu lat. – Nasze rodziny z kolei zareagowały zaskakująco dobrze. U mojego męża zdążyli już wszyscy przywyknąć, u mnie też nie było dyskusji, bo właściwie każdy członek mojej najbliższej rodziny z różnych względów miał przynajmniej epizod wegetariański – wyjaśnia Ania W. I dodaje: – Z córką też nie było problemu, tym bardziej, że wszystkie rodzinne imprezy, łącznie z jej urodzinami, robimy bezmięsne. Chociaż zawsze jest obawa, że część ludzi stwierdzi: nie ma co jeść. Ale takie mamy postanowienie i już, nie będziemy specjalnie gotować mięsa.

Jej córka miała jednak okazję spróbować potraw z „drugiej strony barykady”. – Nie podsuwaliśmy jej, ale na wakacjach zgarnęła przygotowaną na grilla surową kiełbasę i zjadła (śmiech). Chodzi też z nianią na zajęcia dla dzieci, między innymi organizują sobie śniadanka, na które każde coś przynosi. I wiem, że na początku nie sięgała po mięso, a teraz czasem jej się zdarzy – opowiada Ania W. I wyjaśnia: – Nie chciałabym, żeby jadła mięso. Ale jeśli będzie chciała, to nie będę z tego robić afery. To będzie jej osobisty wybór. Jedyne, co będziemy jej wtedy sugerowali, to żeby zwróciła uwagę na źródło, skąd to mięso pochodzi. Ze względu na etykę, ale też zdrowie.

Dzikie rośliny są bardzo smaczne

– Mięso w diecie dziecka nie jest niezbędne – zapewnia Iwona Kibil. – Ogólnie wszyscy potrzebujemy aminokwasów, witamin, składników odżywczych do funkcjonowania. Jeśli ich zabraknie, pojawiają się niedobory, które mają konsekwencje zdrowotne. Dieta roślinna z dodatkiem niezbędnej suplementacji, między innymi witaminą B12 i witaminą D, może być z powodzeniem stosowana przez wszystkie grupy wiekowe  – wyjaśnia dietetyczka.

Ania W. z mężem już wiedzą, że będą szukać przedszkola z cateringiem wegetariańskim. – Ale nie mamy żadnej gwarancji, że nie będzie się na przykład chciała wpasować do grupy, kiedy wszystkie dzieci będą miały na talerzu mielonego czy schabowego. Czy nie będzie podjadać komuś z talerza albo żalić się nam potem, że wszyscy jedzą to samo, a ona nie – mówi.

A może w ogóle nie będzie z tym problemu. Syn Ani S. jest obecnie jedynym wegetarianinem w grupie 18 dzieci. – Wcześniej był też jeszcze jeden chłopiec, ale chciał jeść kotlety tak jak inne dzieci, więc rodzice zmienili mu catering. Mój póki co nie mówi nic na ten temat, ale jakby chciał, to oczywiście może, proszę bardzo. Tylko wcześniej o tym na pewno porozmawiamy.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: