Dieta Ewy Dąbrowskiej – tak czy nie?
Dieta Ewy Dąbrowskiej jest skuteczna (do czasu), stosunkowo kontrowersyjna i szalenie popularna w Polsce. Jednych zachwyca tempem zrzucania kilogramów i magią „oczyszczania”. Inni twierdzą, że jest wręcz szkodliwa. Jak się w tym połapać? O słynnej diecie Ewy Dąbrowskiej z Agnieszką Piskałą, dietetyczką i autorką książki „Chrzań te diety”, rozmawiała Anna Rączkowska.
Kiedy dziennikarka telewizji Polsat Karolina Szostak zaczęła się chwalić swoją nową, szczupłą figurą na okładkach kolorowych magazynów i zapewniać, że to wszystko dzięki diecie doktor Dąbrowskiej, Polska oszalała. Mam wrażenie, że co druga moja koleżanka je tylko warzywa i owoce, bez tłuszczu, przez dwa, cztery, a czasem nawet sześć tygodni, zapewniając, że robi to wyłącznie dla zdrowia, bo przecież ten post leczy wszystko! Migreny, rozchwiane hormony, czyraki, bliznowce, a nawet (a może przede wszystkim!) nowotwory. Ponieważ całe życie byłam niedowiarkiem, postanowiłam sprawdzić, co na temat tej diety myśli dyplomowana dietetyczka, Agnieszka Piskała, autorka książki „Chrzań te diety”.
Anna Rączkowska: Im więcej moich znajomych decyduje się na ten post, tym bardziej jestem w stosunku do niego nieufna. Boje się, że ludzie robią sobie krzywdę…
Agnieszka Piskała: Dieta doktor Dąbrowskiej wychodzi z błędnego założenia, że wszyscy potrzebujemy oczyszczenia. Słowo „detoks” zrobiło w ostatnich latach oszałamiającą karierę – daliśmy sobie wmówić, że jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania. Czasem mi się wydaje, że producenci blenderów i wyciskarek wolnoobrotowych do warzyw i owoców dzięki naszej naiwności przez pół roku odpoczywają na Bora Bora. Prawda jest taka – i potwierdza ją kierownik Katedry Dietetyki Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka SGGW, więc poważny autorytet w dziedzinie żywienia (a ja się pod tym podpisuję) – że człowiek, który normalnie funkcjonuje, nie choruje przewlekle i nie ma większych problemów zdrowotnych, nie potrzebuje żadnego detoksu. Organizm dobrze sobie radzi z wydalaniem wszelkiego rodzaju niepotrzebnych substancji. Mamy wątrobę, nerki, jelita, które służą nam do oczyszczania, przez skórę wydalamy pot i działania tego wszystkiego nie trzeba wspierać. Dlatego stwierdzenie, że nasz organizm potrzebuje detoksu, jest, moim zdaniem, nadużyciem.
Dieta Dąbrowskiej „czyści” bez wątpienia.
Czyści. Możliwe, że dla osób rozsądnych może być początkiem zdrowego odżywiania. Jeżeli chcę wprowadzić kogoś na tory dobrej diety, to muszę mu najpierw „oczyścić organizm”, czyli oduczyć go złych nawyków żywieniowych. W tym ta dieta może pomóc. Ale jest bardzo restrykcyjna. Nie mam nic przeciwko jedzeniu warzyw i owoców, i tak jemy ich za mało. Światowa Organizacja Zdrowia twierdzi, że powinniśmy jeść dwie porcje owoców dziennie (porcja to tyle, ile się mieści w dłoni), a warzywa możemy jeść bez ograniczeń. I super, bo to dobre składniki diety. Jeżeli stosujemy dietę opartą tylko na warzywach (nie wszystkich – bez ziemniaka, strączkowych, awokado) maksymalnie dwa tygodnie (według mnie to i tak za długo), to faktycznie możemy się poczuć lżejsi i „oczyszczeni”, bo taka dieta nieźle nam „przeczochra” jelita. Ale pamiętajmy, że to nie są prawdziwe efekty chudnięcia. Choć oczywiście gdy ludzie widzą, że po dwóch tygodniach ich spodnie są luźniejsze, to się cieszą. Ale to nie jest efekt chudnięcia, tylko oczyszczenia jelit i odwodnienia. Przy diecie Dąbrowskiej organizm traci dużo wody. Ale powiedzmy, że decydujemy się na ten post na maksimum dwa tygodnie, jesteśmy na specjalnym turnusie, skupiamy się na odpoczynku, spokoju, celebracji posiłków – myślę, że w takim wypadku organizm może wyciągnąć z tego korzyści.
Jeśli jednak nie jesteśmy na turnusie, tylko…
…musimy normalnie pracować, wstawać rano, stresować się, wyżywać intelektualnie? To niestety nasz organizm może mieć problem z przystosowaniem się do tej diety. Wartość kaloryczna posiłków na tej diecie to od 400 do 600–800 kalorii…
Brzmi jak bardzo mało.
Na same procesy myślowe nasz organizm potrzebuje około 500 kalorii! Nasz mózg potrzebuje tyle, żeby myśleć. Czas, kiedy normalnie pracujemy, nie jest dobry na tę dietę. A dr Dąbrowska daje przyzwolenie na stosowanie jej nawet kilka miesięcy! Znana celebrytka jedzie na niej już dosyć długo, oczywiście efekty widać, bo jeśli się dostarcza organizmowi 600 kalorii, to trudno nie chudnąć. Ale to, co mnie przy tej diecie najbardziej niepokoi, to „kryzysy ozdrowieńcze”.
Czyli te wszystkie straszne rzeczy – boli nas głowa, kości, wszystko, możemy nawet mieć gorączkę… Wyznawcy diety twierdzą, że to efekt wydalania toksyn z organizmu.
Nie, to nie jest efekt oczyszczania. Jeżeli boli nas głowa, to znaczy, że naszemu mózgowi brakuje glukozy! Jest niedocukrzony, czasem odwodniony i dlatego boli. Nie do końca zgadzam się z teorią, że skoro spożywamy tak mało kalorii, węglowodanów i cukrów, to organizm zaczyna produkować glukozę ze starych tkanek, że wykorzystuje jako metabolity substancje białkowe – jakieś guzy, cysty, stany zapalne, ropnie. Niestety nie jest tak, że stosując ten post, wyleczymy się z guzów i nowotworów. Nie zagłodzimy raka! On sobie i tak poradzi, powyciąga z tkanek to, co mu potrzebne, a siebie możemy doprowadzić do niedoborów żywieniowych i jeszcze większych problemów. Twierdzenie, że różne rzeczy nam się na tej diecie wygoją, wyleczą, „wciągną”, jest bardzo dużym nadużyciem.
A co się w takim razie dzieje w czasie tej diety w organizmie?
Organizm czerpie energię z glikogenu zgromadzonego w wątrobie. Przy długotrwałych głodówkach wątroba się mocno nadwyręża – można odczuwać jakiś rodzaj bólu, choć niby wątroba nie boli. Dlatego przy głodówkach zaleca się ciepłe okłady, termofor. Wątroba pracuje na najwyższych obrotach i to nie jest dla niej dobre. A autorka postu poleca go przy stanach zapalenia wątroby! Jeżeli mamy nadwyrężony organ i fundujemy mu zabawę, w czasie której musi pracować na 200 procent, to nie sądzę, że to działa na jego korzyść, że ta wątroba się regeneruje. Podczas spalania glikogenu, który jest w mięśniach i wątrobie, powstają metabolity, które są w stanie mocno organizm zakwasić. Warzywa troszkę to neutralizują, nie jest tak źle jak przy diecie Dukana, kiedy musiałam wyciągać pacjentów z kwasicy metabolicznej, ale i przy diecie Dąbrowskiej powstają w organizmie substancje, które są dla nas toksyczne i krążą w krwiobiegu.
Miała nas oczyszczać, a jeszcze gorzej truje?
Tak uważam. Organizmowi łatwiej zmetabolizować do cukrów prostych węglowodany. Jeżeli ich nie dostarczamy, organizm musi zacząć wykorzystywać do tworzenia cukrów prostych inne substancje i to wcale nie jest dla nas dobre. No i wcale nie spalamy tłuszczu.
A tłumaczy się nam, że ponieważ w tej diecie nie ma tłuszczu, organizm tym bardziej zaczyna spalać własny.
To nieprawda. Organizmowi łatwiej wziąć z masy mięśniowej białko niż tłuszcz. Więc spalamy białko. To nie jest dobre, bo tak naprawdę „zjadamy” własne mięśnie. Poza tym jeśli stosujemy tę dietę dłużej niż dwa tygodnie, w organizmie dochodzi do poważnych niedoborów. Nie jemy kasz, pieczywa, produktów węglowodanowych, więc mamy duże zagrożenie niedoborami witamin z grupy B – produkty roślinne nie mają ich w odpowiedniej ilości. Jeśli nie jemy mięsa i nabiału, ryzykujemy niedoborem żelaza, cynku, magnezu. Warzywa mają homeopatyczne ilości składników mineralnych. Jeśli całkowicie eliminujemy z diety zboża, przy tej lub bezglutenowej diecie, możemy się nabawić nieceliakalnej nietolerancji glutenu.
Co to takiego?
Jeśli ktoś po ostrej diecie bezglutenowej wraca do glutenu, może go już nie trawić. To się nie musi zdarzyć, ale może. Do mojego gabinetu trafia sporo ofiar diety bezglutenowej. Dużo się mówi, jaka jest świetna, a mało, co się dzieje potem. Podobnie jest z laktozą – możemy sobie sami wyhodować tę nietolerancję.
Co jest najtrudniejsze w diecie?
W diecie nic nie jest trudne. Mamy jasne zasady, wiemy, co nam wolno, czego nie. Ktoś za nas zadecydował, co i w jakiej ilości możemy jeść. Tak naprawdę najtrudniejsze w odchudzaniu jest wyjście z diety. To dlatego tyle osób wraca z efektem jo-jo. Ludzie myślą, że dieta to coś przejściowego, człowiek się przemęczy dla idei i figury, a potem…
Hulaj dusza, piekła nie ma. Co się dzieje z człowiekiem, który po sześciotygodniowej diecie Dąbrowskiej jedzie nad morze i rzuca się na gofry, smażone ryby, frytki, piwo, kiełbaski i lody?
Z diety powinno się wychodzić długo i stopniowo. Czasami okres wychodzenia trwa dwa razy dłużej niż sama dieta. Nie ma nic gorszego niż po restrykcyjnej diecie rzucić się na jedzenie do tej pory zakazane. Jeśli nasze jelita przyzwyczaiły się do trawienia warzyw, każda ilość zjedzonego tłuszczu natychmiast się nam odłoży, bo tak właśnie działa nasz organizm – jeżeli czegoś nie dostaje przez cztery czy sześć tygodni, to potem natychmiast chce skumulować wszystko, co mu damy. Bo nie wie, czy za chwilę znowu mu czegoś nie zabraknie. A tłuszcz jest potrzebny do wytwarzania hormonów, niektóre witaminy rozpuszczają się w tłuszczu. Dlatego profilaktycznie organizm będzie chciał sobie ten tłuszcz zatrzymać. A nie wykorzystać tyle, ile potrzebuje, a resztę wydalić. Każda dieta odchudzająca spowalnia metabolizm. Dlatego każda kolejna jest mniej skuteczna. Miałam pacjentkę, która kolejnymi dietami obniżyła zapotrzebowanie na kilokalorie do 400 dziennie!
Dla kogo w takim razie byłby dobry ten post?
Dieta oparta na samych warzywach nie powinna być dietą długoterminową. To może być fajny start do tego, żeby zmienić nawyki żywieniowe, przyzwyczaić się do jedzenia warzyw i owoców, bo generalnie mamy z tym problem. Jeżeli narzucimy sobie dyscyplinę jedzenia warzyw przez kilka dni, jest szansa, że się do tego przekonamy. Poza tym czasem już dwa–trzy dni na diecie warzywnej wystarczą, żeby waga pokazała o kilogram mniej. A to zachęca do zmian, udowadnia, że to w ogóle możliwe. Po dwóch dniach diety warzywnej czujemy się lżejsi, mamy przeczyszczone jelita. Warzywa szybko przechodzą przez nasz układ trawienny, a takie np. szprotki w oleju siedzą tam czasem i dziewięć godzin! Warzywa mają dużo błonnika, który pęcznieje nam w żołądku i jelitach, dłużej czujemy się syci, nie mamy potrzeby podjadania. Same warzywa przez kilka dni to dobry pierwszy krok, żeby się z nimi zaprzyjaźnić. Ale uważajmy!
Na co?
Żeby nie jeść samej surowizny. Warzywa można podgrzać albo zmiksować, żeby były łatwiej przyswajalne. Surowe warzywa i owoce, jeśli ich nigdy wcześniej nie jedliśmy, mogą być dla naszego organizmu rewolucją – musi sobie wytworzyć enzymy do ich trawienia. Dlatego tak popularne stały się warzywne koktajle – w tej formie warzywa łatwiej się przyswajają. Surowe są ciężkostrawne i wzdymające, nie tylko te strączkowe. Nie możemy jednak zapominać, że produkty takie jak zboża są w naszej diecie wskazane.
Dlaczego słowo „dieta” tak źle nam się kojarzy?
Bo traktujemy je jako coś przejściowego – wystarczy się trochę przemęczyć, żeby na ślubie córki wyglądać lepiej niż teściowa, żeby na wczasach wbić się w mniejszy kostium. Stawiamy sobie krótkoterminowe cele i myślimy: „ta dieta jest tylko na chwilę, efekt jest wart swojej ceny”. Im większy dyskomfort stosowania diety, tym szybciej z niej wyskakujemy. A „dieta” to z greckiego sposób życia, odżywiania się, aktywność fizyczna, umiejętność radzenia sobie ze stresem. Jedynie w Polsce to słowo ma tak złe konotacje, łączy się z cierpieniem, odchudzaniem, męką, niesmacznym i drogim jedzeniem…
Pewnie łatwiej się pogodzić z dietą krótkotrwałą, która się kiedyś skończy, niż z myślą, że trzeba coś zmienić na zawsze.
Nikt z nas nie lubi ograniczeń, im bardziej ktoś nam coś nakazuje albo czegoś zakazuje, tym większy bunt w nas to budzi. Dlatego ja nie lubię dawać pacjentom gotowych jadłospisów. Chcę dawać wędkę, a nie rybę.
Jak wygląda ta wędka?
Chcę dać pacjentowi narzędzia, żeby umiał się sam zdrowo i racjonalnie odżywiać. Każda zmiana sposobu żywienia powinna być procesem ewolucji, a nie rewolucji. Bo rewolucja jest skazana na niepowodzenie. Za dietę Dąbrowskiej czy każdą inną organizm wystawi nam bolesny rachunek – może to być kwasica metaboliczna, obciążenie nerek, w przypadku diety Dąbrowskiej rozmaite niedobory żywieniowe. A potem przejdziemy koło piekarni, poczujemy zapach świeżo upieczonej bułeczki i zmiękną nam kolana. Im większe obostrzenia, tym więcej tego chcemy.
Jak w takim razie pozbyć się złych nawyków?
Moim narzędziem pracy z pacjentem jest „Dzienniczek dziennego notowania”. Pacjent dostaje książeczkę, wypełnia ją przez siedem dni. Zapisuje w niej wszystko, co je, o której, ile, jak się po tym czuje, czy się najadł, czy nie, czy jadł przy telewizorze / książce / komputerze. Czasami jemy bezrefleksyjnie i nie zauważamy tego, co się potem dzieje. Miałam pacjentkę, która codziennie czuła się źle od 12. Bóle brzucha, wzdęcia. Robiła rozmaite skomplikowane badania, gastroskopię, kolonoskopię, a jak wypełniła dzienniczek, to od razu zauważyłyśmy, że zawsze o 12 piła w pracy kawę z mlekiem. A że miała nietolerancję laktozy, to po tej kawie źle się czuła. Najpierw dzienniczek, a potem zastanawiamy się, co z tym można zrobić, jak zmienić, poprawić. Metodą małych kroków. W dzienniczku widać, czy ktoś je za duże kolacje, czy je regularnie, czy pije odpowiednią ilość płynów.
Czyli małymi krokami czasem można dużo zmienić?
Tak. Miałam kiedyś pacjenta nastolatka, który trafił do mnie z polecenia mamy – sam w ogóle nie chciał się odchudzać. Motywacja zero. Jego dzienniczek był daleki od ideału, pełno tam było fast foodów, pizzy, chipsów, coli. Na początek namówiłam go, żeby zrezygnował z picia półtora litra coli dziennie, a to był jego napój nawadniający. Uświadomiłam mu, że tam jest 15 łyżeczek cukru. Zatkało go, nie miał o tym pojęcia. Ale nie da się tak łatwo zamienić coli na wodę, dlatego na początek zachęcam do picia wód smakowych. Efekt był powalający, bo kiedy ten chłopak odstawił colę, schudł w ciągu trzech miesięcy 12 kilo i od razu poczuł się lepiej. A w sumie niewiele go to kosztowało. Zaczął pytać, co jeszcze może zmienić w swojej diecie – czyli łyknął haczyk. Ja przecież z nikim nie zamieszkam i nie będę go pilnować. Każdy, kto chce schudnąć, musi mieć wewnętrzną motywację do zmiany i wiedzieć, że nie chodzi nam o dietę na chwilę, tylko na zawsze.
Polecamy
Na skórkach cytrusów są toksyczne substancje. Chemiczka: ludzie nie powinni ich jeść
Wygląda jak brokuł, w smaku jest dziką krzyżówką trzech warzyw. Bimi dostępne już w polskich sklepach
Glukozowa Królowa o popularnym napoju: „Nie ma pozytywnych skutków picia tego soku”
Dieta dla dziecka. Co powinno znaleźć się w diecie maluchów?
się ten artykuł?