Przejdź do treści

Fitwashing, czyli fitściema. Damian Parol wyjaśnia, na jakie hasła na etykietach produktów dajemy się nabrać

Fitwashing, czyli fitściema. Damian Parol wyjaśnia, na jakie hasła na etykietach produktów dajemy się nabrać
Fitwashing, czyli fitściema. Damian Parol wyjaśnia, na jakie hasła na etykietach produktów dajemy się nabrać / iStock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Hasło „fit” już przestało się kojarzyć jedynie pozytywnie, bo niestety przez wielu producentów żywności jest ono nadużywane. „Powinniśmy popularyzować termin fitwashingu, piętnować najgorsze jego przykłady oraz mieć świadomość, że wiele z produktów sprzedawanych jako 'zdrowe’ wcale takie nie jest” – podkreśla na swoim profilu na Facebooku dietetyk i psychodietetyk Damian Parol.

Jak dajemy się nabrać?

Pojęcie greenwahingu zna pewnie wiele i wielu z nas. Oznacza ono sytuację, w której firma proponuje klientom rozwiązania, które pozornie służą środowisku, podczas gdy jego realny wpływ na planetę jest zerowy. Jak pisze na swoim profilu na Facebooku Damian Parol, korporacje w ten sposób często chcą poprawić swój wizerunek albo obniżyć koszty.

„Za pierwszy przykład greenwashingu uchodzi proszenie gości hotelowych o to, żeby nie wymieniali ręczników codziennie 'w trosce o środowisko’. Odpowiedź na pytanie, czy hotel myśli w pierwszej kolejności o swoich kosztach, czy rzeczywiście zanieczyszczeniu środowiska pozostawiam czytelnikowi” – pisze Parol.

Takich przykładów jest znacznie więcej i jest o nich coraz głośniej, głównie za sprawą eko aktywistów i aktywistek, a termin „greenwashing” już na dobre wpisał się do słownika. Jednak, jak podkreśla w swoim wpisie dietetyk, nikt nie spopularyzował terminu „fitwashing”, czyli tożsamego zjawiska na rynku produktów spożywczych.

„Wiele firm sprzedaje niezdrowe produkty, które próbuje przypudrować tym, że niby są zdrowe” – pisze Damian Parol.

Czy GMO to faktycznie samo zło? Odpowiada biotechnolog Dawid Polak

Czym jest fitwashing?

Przykładów fitwashingu jest mnóstwo, choć rzadko zwracamy na nie uwagę. „Fitwashingowe” komunikaty, które znajdziemy na etykietach produktów i w sloganach reklamowych, to m.in:

  • „Teraz bez oleju palmowego” – jak pisze dietetyk, konsumenci uznają olej palmowy za synonim najgorszego zła, więc wiele firm zastępuje go np. olejem kokosowym. „Żywieniowo to zmienia w zasadzie nic, ale takie hasło ładnie wygląda na opakowaniu” – podkreśla Parol.
  • „Gluten free!” – spoko jeśli to produkt kierowany do osób z celiakią, gorzej jak ktoś próbuje udawać, że płatki kukurydziane stały się zdrowsze, od kiedy nie ma w nich glutenu, bo przestano używać słodu jęczmiennego.
  • Owoce w zestawach fastfoodowych – zauważyłaś, że ostatnio restauracje z fast foodem dodają owoce do zestawów dla dzieci i wprowadzają produkty wege? „Niby krok w dobrą stronę, ale nie przeszkadza im to jednak oferować najmłodszym wysokoenergetycznych posiłków” – zaznacza Damian Parol.
  • „Bez GMO” – jak pisze ekspert, to jedna z „najbrzydszych” zagrywek. „W Polsce praktycznie nie ma produktów z surowców modyfikowanych genetycznie, a ponadto nie ma nic złego w GMO. Ale widać stempelek 'wolne od GMO’ zapewnia lepszą sprzedaż i producenci to wykorzystują” – wskazuje.
  • Fit-słodycze – to według Damiana Parola najbardziej jaskrawy przykład. Jak podkreśla, dzisiaj półki sklepów spożywczych i z odżywkami uginają się od „legalnych batoników” i „czekolad bez wyrzutów sumienia”. „Oferta ta jest różna, ale ogromna większość to produkty wysokokaloryczne, wysokoprzetworzone i jedynie przypudrowane kilkoma gramami białka i lekko zredukowaną ilością cukru. Na dygresje zasługuje fakt, że prawie nigdy nie mają one zredukowanej ilości tłuszczu, czyli najbardziej energetycznego i najmniej zdrowego składnika” – pisze dietetyk.
  • Wege-mięsa„w ostatnich latach bardzo urosła branża roślinnych zamienników mięs. Problem w tym, że wiele z nich, pomimo że reklamowane jako zdrowsze, ma więcej soli i tłuszczów nasyconych niż zwykłe mięso” – zauważa ekspert.

„Powinniśmy popularyzować termin fitwashingu, piętnować najgorsze jego przykłady oraz mieć świadomość, że wiele z produktów sprzedawanych jako 'zdrowe’ wcale takie nie jest. Oczywiście – wszystko jest dla ludzi. Możliwość wzięcia owoców w fastfoodzie jest dobra, a słodycze proteinowe mogą znaleźć czasem zastosowanie. Trzeba mieć jednak sporo wiedzy, żeby nie nabierać się na fitściemy. A obawiam się, że przeciętny konsument ich nie ma” – podkreśla Damian Parol.

Damian Parol – kim jest?

Damian Parol z wykształcenia jest magistrem dietetyki i psychodietetykiem. Ale ma też legitymację instruktora kulturystyki i przez wiele lat pracował jako trener personalny. W 2018 obronił z wyróżnieniem doktorat na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Prowadzi bloga, profil na Facebooku i konto na Instagramie @dr.damian.parol, który obserwuje ponad 37 tys. osób.

„Kiedyś bardzo irytowało mnie to, jak wiele jest w przestrzeni publicznej nieprawdziwych informacji na temat dietetyki. Tworzą je dziennikarze, aktorzy, piosenkarze, fit-celebryci i sami dietetycy. Postanowiłem więc stworzyć bloga, na którym przy pomocy nauki (i wsparciu memów), będę walczył z tymi mitami” – podkreśla dietetyk.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: