„Dziś wiem, jak bardzo odłączone od siebie i swoich ciał są osoby zmagające się z ortoreksją. To nie ma prawa skończyć się dobrze” – mówi Ola
Jadły zdrowe, nieprzetworzone produkty i trenowały, czasami bardzo intensywnie. Przygoda z nowym stylem życia zaczynała się niewinnie, jednak z czasem ewoluowała bardzo niebezpiecznie. Chociaż historie Ani i Oli są zupełnie inne, łączy je wspólne zaburzenie. „W skrajnych przypadkach osoby z ortoreksją mogą spożywać jedynie wodę i poddawać się długotrwałym głodówkom. Taki tryb życia prowadzi do rozmaitych problemów: niedoborów żywieniowych, rozwoju chorób spowodowanych niedoborami witamin i pierwiastków potrzebnych do życia oraz niedożywienia, a to droga do osłabienia organizmu oraz śmierci” – komentuje psychodietetyczka Adrianna Czajka.
– Ortoreksja jest wciąż mało zbadana i nieujęta w klasyfikacjach chorób. Polega na obsesyjnym myśleniu o jedzeniu, dzieleniu je na dwie kategorie: zdrowe i niezdrowe oraz spożywaniu jedynie takiej żywności, która przez osobę z ortoreksją uważana jest za zdrową, co powoduje bardzo duże restrykcje i ograniczenia żywieniowe – wyjaśnia Adrianna Czajka, psycholożka i dietetyczka.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że ortoreksja dotyczy 28 proc. populacji krajów zachodnich, głównie kobiet i młodzieży. – Objawia się silną potrzebą kontroli spożywanych pokarmów. Muszą to być produkty uważane za zdrowe. Dla osoby z ortoreksją najważniejsza jest jakość spożywanych posiłków, dlatego używa produktów jak najmniej przetworzonych, pozbawionych wszelkich substancji mogących negatywnie wpływać na zdrowie. Przyjemność z jedzenia nie jest w wielu przypadkach istotna. Osoby takie często nie zwracają uwagi na smak posiłku czy własne ochoty i potrzeby, zarówno psychiczne, jak i fizjologiczne – tłumaczy psychodietetyczka.
Ortoreksja, jak podkreśla ekspertka, najczęściej rozpoczyna się niewinnie. Osoby zaczynają interesować się zdrowym odżywianiem, zmieniają swoje nawyki żywieniowe, żeby schudnąć, osiągać lepsze wyniki w sporcie lub zadbać o swoje zdrowie. – Ale restrykcje żywieniowe z czasem mogą się powiększać – prowadząc do wykluczenia kolejnych pokarmów lub ich grup. W skrajnych przypadkach osoby z ortoreksją mogą spożywać jedynie wodę i poddawać się długotrwałym głodówkom. Taki tryb życia prowadzi do rozmaitych problemów: niedoborów żywieniowych, rozwoju chorób spowodowanych niedoborami witamin i pierwiastków potrzebnych do życia oraz niedożywienia, a to droga do osłabienia organizmu oraz śmierci – mówi Adrianna Czajka.
Historie Ani i Oli i też zaczęły się niewinnie.
„Byłam zagubioną nastolatką”
Ola zdrowym stylem życia zaczęła się interesować w wieku nastoletnim. – Zaczynałam ćwiczyć z Mel B, jeść więcej owoców, warzyw, zamieniać czerwone mięso na drób – wspomina. Nie wiedziała, że może wybrać dietę zbilansowaną i dobraną do swoich potrzeb. – Nikt nie mówił o tym, ile właściwie może wynosić zapotrzebowanie nastoletniej, bardzo aktywnej dziewczyny. Nikt nie mówił, że nie zawsze dodatkowa porcja ruchu będzie sprzyjać zdrowiu. Nikt nie podkreślał, jak istotny jest odpoczynek, regeneracja. W mediach dominowała narracja skupiona wokół „ciśnięcia” i bycia „najlepszą wersją siebie”, cokolwiek to oznacza. Szukałam grupy, do której mogę przynależeć – i ta tożsamość „fit Oli, która ćwiczy i dba o jedzenie” wydawała się wówczas idealna. Byłam zagubioną nastolatką, która szukała czegoś, w czym będzie dobra. I niestety okazało się, że w przestrzeganiu zasad dietetycznych byłam wybitna — mówi.
Ortoreksja Oli rozwijała się niepostrzeżenie. — Zaczęłam od zamienienia kanapki z szynką na jogurt z musli po zawężenie spożywanych produktów do około 15 sztuk. Można sobie wyobrazić, jak niedoborowa jest taka dieta, a jednak w umyśle osoby zmagającej się z ortoreksją — im większa kontrola nad tym, co ląduje na talerzu, tym lepiej. W zależności od „fazy”, w jakiej byłam, czyli czy to była dieta wysokobiałkowa, która miała być dla mnie najzdrowsza, czy faza a’la keto i śniadań białkowo-tłuszczowych, eliminowałam konkretne grupy produktów i pozwalałam sobie na kolejne. Wówczas nie dochodził do mnie argument, że to nie w jedzeniu jest problem, tylko w moim postrzeganiu go — opowiada.
Ola swoich wyborów żywieniowych nie konsultowała ze specjalistami. Inspirowała się informacjami, które znalazła. Jadła wówczas niewiele poniżej lub około 2000 kcal. — Dziś jak o tym myślę, jest mi przykro. To smutne, jak bardzo odłączone od siebie i swoich ciał są osoby zmagające się z ortoreksją. Jedzenie dzień w dzień tego samego lub niewielkie „odchyły” od tego, co normalnie znajduje się w menu, nie ma prawa skończyć się dobrze — tłumaczy.
I w jej przypadku nie skończyło się to dobrze. Ortoreksja zaczęła dawać się we znaki. Po kilku miesiącach Ola straciła okres, a jej organizm był w stanie przewlekłego głodu i niedożywienia. — Moja skóra była sucha, włosy się przerzedziły, moje zainteresowanie czymkolwiek innym niż siłownia i pilnowanie zasad osłabło, właściwie wygasło. Rodzice uważali ten temat za „fazę”, która mi przejdzie — wspomina.
Kiedy pytam Olę, jak się wtedy czuła, odpowiada: — Było mi zimno. Ciągle myślałam o tym, co zjem na następny posiłek. Byłam ciągle rozdrażniona i poirytowana — co mnie zadziwiało, z jednej strony można to chyba przypisać nastoletniemu buntowi, ale z drugiej, mając wiedzę, jaką już posiadam, wiem, że był to w dużej mierze skutek niedożywienia i ciągłego stresu, w jakim żyłam. Co ciekawe, nie pamiętam, żeby ważenie się czy sprawdzanie sylwetki było dla mnie jakoś istotne. Kojarzę, że gdy pierwszy raz zobaczyłam sześciopak na brzuchu, byłam przestraszona, bo miałam z tyłu głowy myśl, że kobiety, które mają tak mało tkanki tłuszczowej, mają często problem ze zdrowiem. Więc coś tam gdzieś świtało, ale chyba bardzo szybko pozbyłam się tego toku myślenia, bo to by oznaczało opuszczenie rzeczywistości, która dawała mi poczucie przynależności. Odnosiłam wrażenie, że nie mam nic więcej i że bez pilnowania diety, moje życie jest puste, nijakie… albo co gorsza, bolesne — mówi.
Z czasem ortoreksja zaczęła łączyć się z innymi zaburzeniami odżywiania. Kiedy problem się nawarstwił, Ola postanowiła zawalczyć o siebie. — Dzisiaj temat jedzenia towarzyszy mi tylko w pracy, bo jestem psychodietetykiem i dietetykiem, pracuję z osobami, które chcą nauczyć się jeść intuicyjnie i zrozumieć potencjalne przyczyny swoich aktualnych problemów z jedzeniem, a także znaleźć rozwiązania. Mam za sobą terapię, zrobioną z kilkuletnim opóźnieniem, ale jednak — która bardzo mi pomogła także z innymi tematami, ale jakby nie było – mocno powiązanymi z tamtą zagubioną nastolatką. Jakkolwiek to nie zabrzmi, widzę korzyści tamtych trudnych czasów, bo jako specjalistkę wyróżnia mnie dziś bardzo dobre zrozumienie rzeczywistości moich klientek i szukanie rozwiązań poza podręcznikowym szablonem — wyjaśnia.
„Musiałam mieć nad wszystkim kontrolę”
— Od dziecka miałam nadwagę. Zawsze czułam, że nie mam odpowiedniej figury. Nie potrafię sobie przypomnieć momentu w swoim życiu, w którym nie miałam kompleksów — wspomina Ania. Kiedy dorastała, nieustannie porównywała się z koleżankami. — Zawsze widziałam, że moje koleżanki są szczupłe, a ja jestem gruba. Szybciej dojrzewałam i to mnie zawstydzało. Miałam bolesną świadomość swojego ciała, miałam poczucie, że pierwsze, co ludzie widzą, to moje ciało, i to ono mnie określa — opowiada.
Po maturze wyjechała na dwa lata do Stanów Zjednoczonych. W jej otoczeniu panował kult pięknego ciała. Wszyscy chodzili na siłownię, jedli zdrowo. — Stwierdziłam, że to jest moment, w którym zacznę ćwiczyć, żeby mieć zdrowe ciało. Jestem perfekcjonistką i niczego nie robię na pół gwizdka. Jak zaczęłam chodzić na siłownię, to pojawiałam się tam pięć razy w tygodniu i ćwiczyłam po kilka godzin — opowiada.
”Ortoreksja jest wciąż mało zbadana i nieujęta w klasyfikacjach chorób. Polega na obsesyjnym myśleniu o jedzeniu, dzieleniu je na dwie kategorie: zdrowe i niezdrowe oraz spożywaniu jedynie takiej żywności, która przez osobę z ortoreksją uważana jest za zdrową, co powoduje bardzo duże restrykcje i ograniczenia żywieniowe”
Równolegle Ania zaczęła interesować się zdrowym jedzeniem. — Stało się to dla mnie obsesją, która później przerodziła się w chorobę. Zainstalowałam aplikację, która liczyła kalorie, które zjadam. Musiałam zachowywać deficyt kaloryczny. Doszłam do tego punktu, że im mniej kalorii zjadłam, tym byłam szczęśliwsza. Głodziłam swoje ciało. Jak w dziennym bilansie miałam nadwyżkę nawet kilku kalorii, to potrafiłam wieczorem wskoczyć na orbitreka i przez godzinę zaiwaniać — tłumaczy.
Nie chcąc dopuścić do jakiejkolwiek nadwyżki kalorycznej, przy gotowaniu Ania skrupulatnie odmierzała każdy składnik. — Jeżeli nie byłam w stanie policzyć kalorii danego produktu, to go nie jadłam. Musiałam mieć nad wszystkim kontrolę — mówi.
Każdy dzień zaczynała od ważenia się. Od tego, co na wadze zobaczyła, uzależniała swoje samopoczucie. — Jeżeli waga wzrosła nawet o 100 gramów, miałam zepsuty dzień — tłumaczy Ania.
Ortoreksji stopniowo zaczynała towarzyszyć bulimia. Najpierw objawiała się ekscesywnym uprawianiem sportu. To przez nadmiernie intensywny wysiłek fizyczny Ania wyrzucała z siebie niechciane kalorie. W takiej formie zaburzenia współistniały przez rok. — Pamiętam, jak w czasie Święta Dziękczynienia objadłam się ciastkami. Było mi tak niedobrze, że zwymiotowałam. Miałam wrażenie, że odkryłam sposób na odchudzanie. W końcu miałam kontrolę nad tym, co przyjmuje mój organizm — mówi.
Niedługo potem wróciła do Polski, do domu rodzinnego. Tam spędziła kolejne pół roku. — Rodzice mieszkali pod miastem, nie mogłam codziennie odwiedzać siłowni. Wpadłam w panikę, bo nie wiedziałam, jak pozbywać się kalorii z organizmu. Wszystko, co nie było zdrowe, musiałam zwymiotować natychmiast.
Kolejne trzy lata Ania spędziła na studiach w Szkocji. — Pozwalałam sobie na kontynuowanie ortoreksji i bulimii — opowiada. Kiedy się wyprowadziła, była współlokatorka wysłała jej broszurki dotyczące bulimii. — Oczywiście i wtedy nie przyznałam się do zaburzenia. Czułam się dobrze, w końcu byłam szczupła — dodaje.
Przełom nastąpił, kiedy poznała swojego przyszłego męża. Pokochali się bezgranicznie. To jemu pierwszemu opowiedziała o swoich problemach. Wtedy też pierwszy raz o zaburzeniach odżywiania pomyślała w kategoriach słabości, a nie mocy. Kilka lat później zaszła w ciążę. — Postanowiłam, że będę zdrowa i tego się trzymałam. W 2018 roku wyszłam ze swojej bulimii, ale ortoreksja się mnie trzymała. Pilnowałam tego, żeby jeść tylko zdrowe rzeczy, żeby zawsze mieć warzywa i owoce — wyjaśnia.
— Jak czujesz się teraz? — pytam Anię. — Nie wiem, czy można powiedzieć, że ktoś jest zupełnie wyleczony z zaburzeń odżywiania. Do dzisiaj nie zjem pewnych produktów, ale to już mi nie szkodzi. Ale na pewno ślady ortoreksji w mojej głowie zostały. Od roku jestem w terapii, próbuję przepracować swoje problemy. Uczę się akceptować swoje ciało i je kochać — odpowiada.
Walka o zdrowie
Ania i Ola wykonały ogromną pracę, żeby z ortoreksji wyjść. Musiały przyznać się przed sobą i przed swoimi bliskimi, że mają poważny problem. W ich przypadkach zaburzenie rozwijało się niepostrzeżenie. Otoczenie nie zauważało problemu, a wręcz przeciwnie — miało poczucie, że mają kontrolę nad swoim zdrowiem. — Osoby cierpiące na ortoreksję postrzegane są jako te dbające o swoje zdrowie, utrzymujące zdrową dietę, co często wywołuje podziw u ludzi z ich otoczenia. Tymczasem ich myślenie o jedzeniu jest bardzo zaburzone, a towarzyszące restrykcjom żywieniowym nadmierne zainteresowanie aktywnością fizyczną często zabiera wiele godzin w ciągu dnia i znacząco przekracza możliwości danej osoby — tłumaczy ekspertka.
Ale ortoreksję można leczyć. Tak jak zmierzyły się z nią Ania i Ola. — Najlepsze rezultaty przynosi połączenie farmakoterapii z terapią poznawczo-behawioralną. Terapia pomaga w zauważeniu swoich schematów i destrukcyjnych zachowań, a następnie umożliwia ich zmianę, wraz ze zmianą wzorców myślowych, które mogą pogłębiać zaburzenie. Leczenie farmakologiczne polega na obniżeniu poziomu lęku osoby z ortoreksją, co pomaga w otwarciu się na nowe produkty spożywcze. Jeśli zauważymy u siebie lub osoby bliskiej objawy, mogące świadczyć o ortoreksji lub innym zaburzeniu odżywiania, warto poszukać pomocy. Możemy zgłosić się w tym celu do psychologa pracującego z zaburzeniami odżywiania, do psychodietetyka lub do lekarza psychiatry — tłumaczy Adrianna Czajka.
Zobacz także
„Bodyshaming to jest czysta nienawiść”. Ola Serocka o swoich zmaganiach z zaburzeniami odżywiania
„Budzimy się w nocy z silnym uczuciem, że musimy coś zjeść” – Justyna Markowska mówi, czym jest syndrom nocnego jedzenia i dlaczego częściej dopada kobiety
„Ciałoneutralność to złoty środek, którego szukamy. Nie patrzmy na siebie skrajnie: muszę być chuda albo jestem gruba i okej, nic z tym nie robię” – mówi Oliwia Dąbrowska ze Szczerej Sfery
Polecamy
Ewa Skibińska o 10-letniej walce z chorobą alkoholową: „Byłam sama dla siebie zagrożeniem”
Marta Markiewicz: „Cały czas żyłam w przekonaniu, że coś jest we mnie popsute. Nie przyszło mi do głowy, że jestem alkoholiczką i narkomanką”
Otyłość u dzieci niesie poważne konsekwencje zdrowotne. Jak ją leczyć?
Życie z bulimią. „To, czego nie zjadłam, zalewałam płynem do mycia naczyń, bo wiedziałam, że wyrzucenie resztek do śmieci, mnie nie powstrzyma”
się ten artykuł?