Przejdź do treści

Karolina Szostak: zdrowe jedzenie widać nie tylko w biodrach, ale przede wszystkim na twarzy

Tekst o zdrowym stylu życia Karoliny Szostak. Na zdjęciu: Kobieta siedząca na parapecie okna z misą owoców - HelloZdrowie
Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Karolina Szostak wychodzi z założenia, że kiedy zdrowe jedzenie na stałe zamieszka w naszej kuchni, czujemy się lepiej i tak też wyglądamy. W rozmowie z Hello Zdrowie dziennikarka zdradza również, co sądzi o internetowych diagnozach i jak po dwóch latach od spektakularnej metamorfozy igra z efektem jojo.

 

Marta Dragan: Jest pani ambasadorką akcji DOTYKAM=WYGRYWAM. Akcji, która ma na celu promocję profilaktyki raka piersi poprzez regularne samobadanie piersi i noszenie dobrze dobranego biustonosza. To nie pierwsza tego typu kampania, w której bierze pani udział, prawda?

Karolina Szostak: Tak, akurat z Izą Sakutovą, która jest pomysłodawczynią akcji, znam się prywatnie. Kilka lat temu spytała, czy wzięłabym udział w kampanii i zgodziłam się bez zastanowienia. Uważam, że profilaktyka jest najważniejsza – dobrze dobrany biustonosz i samobadanie czynią cuda.

Pamięta pani swoje pierwsze badanie piersi?

Pamiętam, pamiętam. Byłam wtedy nastolatką. Jeżeli się trafi na ginekologa, który jest mądry i świadomy i nie patrzy na pacjentkę przez pryzmat wieku, to oprócz wykonania przeglądu ginekologicznego, skieruje również na USG piersi. Ja wtedy na takiego trafiłam. Mimo młodego wieku dostałam skierowanie na badanie piersi i je wykonałam. Wszystko było wtedy ok, ale w późniejszych latach nie ominęły mnie chwile grozy związane ze zmianami w piersi.

To znaczy?

Zawsze miałam duży biust i na jednym z badań lekarka zauważyła jakiś zrost, który wyglądał na niebezpieczny. Dostałam skierowanie na powtórne badanie. Następnie na biopsję. Mnóstwo stresu, ale okazało się, że to był fałszywy alarm. Dwa lata temu miałam robioną pierwszą mammografię. Dla kobiety takie badania są stresujące, ale też potrzebne.

Jeśli pojawia się coś niepokojącego w trakcie badań, to jest pani typem panikary, która sprawdza w internecie i dzwoni po znajomych czy podchodzi pani na spokojnie do tematu i cierpliwie czeka na konsultację z lekarzem?

Jestem hipochondryczką i to jest mój największy problem. Z najmniejszą dolegliwością udaję się do lekarza. Przewrażliwienie na punkcie swojego zdrowia pewnie trochę wynika z tego, że kilka lat temu miałam groźny wypadek samochodowy, po którym borykałam się z różnymi problemami zdrowotnymi. Do dziś nie słyszę na lewe ucho i od tamtej pory bardzo dbam o siebie. Kiedy zauważę albo wyczuję coś niepokojącego, to zaczynam panikować. Nie dzwonię do ludzi, bo raczej nie obnoszę się z tym, ale doktor Google niestety idzie w ruch. A to nie jest zbyt mądre rozwiązanie, więc nie polecam.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Rozumiem, że niejednokrotnie przejechała się pani na internetowych diagnozach?

Ależ oczywiście i pewnie nie tylko ja. Wpisujemy objawy, opisujemy, co nam się dzieje, a doktor Google stawia najgorszą z możliwych diagnozę. Wyobrażamy sobie, że jest katastrofa i dramat, że powinniśmy odliczać dni, a okazuje się, że organizm wysyła nam jedynie sygnały ostrzegawcze i wcale tak źle nie jest. Z własnego doświadczenia wiem, że najlepiej czekać cierpliwie na konsultację z lekarzem. Wychodzić z założenia, że im wcześniej (odpukać) coś zostało wykryte i zdiagnozowane, tym większe mamy szanse na wyleczenie. Na pewno nie wolno się załamywać i zamykać się w domu. Trzeba żyć dalej.

Lubi pani swój biust? Czy ma pani do niego kilka zastrzeżeń?

Lubię, ale wiadomo, że lepiej jest mieć nieco mniejszy biust, bo łatwiej jest się ubrać, sylwetka trochę lżej wygląda. Nie ukrywam, że przed metamorfozą pojawiały się u mnie kłopoty z doborem ubrań, bo czasem trzeba było coś przerabiać czy poprawiać. Z kolei, kiedy zgubiłam kilka kilogramów, to mój biust też nieco się zmienił. Musiałam zaopatrzyć się w staniki, które miały za zadanie właściwie kształtować i zabezpieczać piersi. W trakcie metamorfozy korzystałam z opieki brafitterskiej Izy Sakutowej, która pokazała mi, że biustonosz w rozmiarze H może być piękny i kobiecy.

„Nawet bez makijażu wyglądam jak bogini, a przynajmniej tak się czuję” – to cytat z pani ostatniej książki „Spektakularne soki i koktajle”.

Proszę pamiętać, że tę książkę pisałam razem z Martą Kordyl i to jest żart, przenośnia, prowokacja. Czasami tak jest, że wstajemy rano i wydaje nam się, że jesteśmy najpiękniejsze na świecie, a następnego dnia patrzymy na siebie i mówimy „Boże, jak ja strasznie wyglądam”. I trudno uwierzyć, że od zachwytu do zwątpienia minęły zaledwie 24 godziny. Tak samo jest z makijażem, że czasami pomalowane wydajemy się sobie piękniejsze, a po zmyciu dochodzimy do wniosku, że dopiero wtedy wyglądamy dobrze. Generalnie wychodzę z założenia, że ludzie zbyt dużą wagę przywiązują do wyglądu.

A w tym zdaniu chodziło głównie o samopoczucie. Większość kobiet tak ma, że podczas najróżniejszych diet a zwłaszcza, kiedy zdrowe jedzenie na stałe zamieszka w naszej kuchni, czujemy się lepiej i tak też wyglądamy. Po każdym poście dr Dąbrowskiej mam ładniejszą cerę, kiedy regularnie piję na drugie śniadanie albo podwieczorek zdrowe koktajle np. zielone, to też widzę u siebie nowy blask. Tak jest, to nie są czary- mary. Zdrowe jedzenie widać nie tylko w biodrach, ale przede wszystkim na naszych twarzach.

A pani zawsze dobrze czuła się w swoim ciele?

Tak i generalnie wychodzę z założenia, że trzeba się akceptować. Jeśli my się sobie podobamy, jesteśmy zadowoleni ze swojego wyglądu, i to nie jest udawane, tylko szczere, to innym ludziom nawet nie przyjdzie do głowy, że jest inaczej. Patrzą na nas naszymi oczami. I w tym akurat małe czary-mary jest, ale co tam (śmiech).

Ale jednak zdecydowała się pani na zrzucenie kilku kilogramów.

Jasne, ale chęć pozbycia się niepotrzebnych kilogramów nie wynikała z braku akceptacji siebie. Dobrze czułam się w swoim ciele. A moje odchudzanie zaczęło się tak naprawdę od treningów do „Tańca z gwiazdami”, które wymagały ode mnie sporego wysiłku. Regularne ćwiczenia, większa dawka ruchu sprawiły, że zaczęłam gubić kilogramy. Dodatkowym motorem były problemy z doborem sukienek. Już wcześniej próbowałam schudnąć, ale nie do końca się to udawało. Testowałam „diety cud”, które niestety najczęściej kończyły się efektem jojo.

Tekst o zdrowym stylu życia Karoliny Szostak. Na zdjęciu: Dwie kobiety robią sobie zdjęcie selfie - HelloZdrowie

Archiwum Hello Zdrowie

W pani przypadku na problemy z wagą miała też wpływ chora tarczyca, prawda?

Zgadza się. Mam niedoczynność tarczycy i chyba Hashimoto, bo nie jest to u mnie do końca zdiagnozowane. Muszę się za to wziąć teraz. Jeden lekarz mówi, że mam Hashimoto, drugi, że nie mam.

Czyli nie odczuwa pani takich typowych objawów dla Hashimoto, jak chroniczne zmęczenie, wypadanie włosów, problemy z suchą skórą i cerą?

Oprócz tego, że drastycznie przytyłam i przez długi okres czasu nie mogłam w żaden sposób schudnąć, to nigdy nie miałam jakiś specjalnych objawów Hashimoto. Wypadanie włosów, suchość skóry, problemy z cerą – mnie to nie dotyczyło. A zmęczona bywam, bo pracuję dużo i o nieregularnych porach, więc w moim przypadku trudno temu zmęczeniu przypisywać chorobę.

Kobiety w dalszym ciągu piszą do pani prośby o rady dotyczące tego, jak schudnąć w krótkim czasie?

Jestem aktywna na Instagramie i Facebooku i rzeczywiście często panie pytają mnie, jak mi się to udało, jak to zrobiłam. Może nie zawsze, ale przeważnie odpowiadam, bo wiem, jakie to jest ważne dla nich. Do dzisiaj dostaję też sporo wiadomości podszytych ironią. Krótko mówiąc, wynika z nich taka konkluzja – fajnie, że schudłam, ale powinnam wiedzieć, że są tacy, którzy czekają na mój efekt jojo.

A czyta pani to, co pojawia się w internecie na pani temat? Te nagłówki „pierwszy biust Polsatu”, wytykanie dodatkowych kilogramów?

Nie mogę powiedzieć, że tego nie widzę, bo to nieuniknione. Jak człowiek żyje, to przegląda internet. Ale staram się na tym nie skupiać.

W księgarniach pojawiła się pani kolejna książka – „Spektakularne soki i koktajle”. Czy z założenia miały powstać trzy, czy apetyt rośnie w miarę jedzenia?

Książki powstają automatycznie. Wszystko zaczęło się od „Mojej spektakularnej metamorfozy”, która nie tylko świetnie się sprzedawała, ale także wielu paniom bardzo pomogła w „zbiciu” swoich kilogramów. Mnóstwo ludzi mówi, że to właśnie ja znowu wypromowałam modę na posty dr Dąbrowskiej. Bo po mojej metamorfozie zrobił się prawdziwy boom na tę dietę, która przecież powstała w latach 80-tych. Kolejna książka „Mój spektakularny detoks” to kontynuacja pierwszej części, choć skupiamy się w niej przede wszystkim  na uniknięciu efektu jojo, który bardzo często pojawia się po dietach i postach. Nasze najnowsze dziecko to „Moje spektakularne soki i koktajle”, czyli kolejny krok do zdrowego trybu życia. Bo muszę przyznać, że teraz pod względem jedzeniowym jestem zupełnie inną kobietą. Bardzo dbam o to, żeby na moim talerzu lądowały tylko zdrowe produkty.

Jak teraz dba pani o utrzymanie szczupłej sylwetki?

Od trzech lat raz w roku robię post dr Dąbrowskiej. Na początku roku. Po czterech miesiącach od jego zakończenia robię dwa tygodnie przypominajki. Codziennie rano piję zakwas buraczany albo wodę z cytryną i imbirem. Dopiero później zjadam śniadanie. Jestem na diecie bez glutenu i bez laktozy. Żywię się głównie warzywami i owocami. Mięso jadam bardzo sporadycznie. Jeśli od czasu do czasu mam ochotę na tatara, to zjadam go bez wyrzeczeń. Wyciskam – może nie codziennie, ale dość często – soki i przygotowuję zdrowe koktajle. Podczas pracy nad ostatnią książką próbowałyśmy z Martą naprawdę najróżniejszych kombinacji, odkrywałyśmy nowe połączenia smaków i wybrałyśmy te, naszym zdaniem, najlepsze i podzieliłyśmy je na cztery pory roku. Poza książką wypuściłam linię swoich soków NUJA, każdy z tych soków to unikatowe połączenie warzyw, ziół, owoców i super foods. To fantastyczna alternatywa na zdrową przekąskę dla zapracowanych.

W książce zdradziła pani, że jabłka wrzuca pani do blendera w całości, ale również w całości, czyli z ogryzkiem i pestkami, je pani zjada. Czy w przypadku innych owoców i warzyw też wyznaje pani zasadę zero waste? U Karoliny Szostak nic nie może się zmarnować?

Tak, bo w tych częściach jest najwięcej witamin. Często wyrzucamy do kosza to, co najcenniejsze. Nie tylko w jabłkach. Na przykład w grejpfrucie zdzieramy skórę i białą błonkę, a w tej białej błonce jest mnóstwo witaminy B. Owszem, ma gorzki posmak, ale jest zdrowa.

Czy przed metamorfozą przywiązywała pani równie dużą uwagę do tego, co je i jak je?

Zawsze lubiłam dobre jedzenie, tylko być może kiedyś w nieodpowiednich proporcjach i o nieodpowiednich godzinach je jadłam. I z pewnością zbyt nonszalancko podchodziłam do tego.

Można powiedzieć, że dietą igra pani z efektem jojo.

Nie tylko dietą, ale również aktywnością fizyczną. Mam niestety takie zrywy, że albo chodzę na siłownię co drugi dzień i stosuję się do zaleceń trenera. Albo potrafię się wybić wakacjami i zbyt dużą ilością pracy z rytmu i trudno mi wrócić do treningów. Ostatnio miałam taki intensywny czas w pracy, że nie chodziłam przez kilka dni.

Pisze pani o sobie „kobieta, która wchodzi do kuchni tylko wtedy, kiedy na stole przez przypadek zostawi klucze, a z gotowaniem ma tyle wspólnego co Myszka Miki z Kapitanem Ameryką”. Nie lubi Pani gotować czy nie potrafi?

Nie to, że nie lubię, bo próbowałam wielokrotnie. Ja po prostu nie umiem. Mi to nie wychodzi (śmiech). Są oczywiście dania, które opanowałam do perfekcji, jak pizza z kalafiora czy jajka poche. Kiedyś często robiłam też naleśniki. Ale gotowanie samo w sobie nie sprawia mi przyjemności. Znam kobiety, które bardzo to lubią i je to kręci, ale ja zdecydowanie bardziej wolę zjeść, niż ugotować. Chociaż od czasu mojej metamorfozy zdecydowanie częściej gotuję. Marta, z która razem napisałyśmy książki, nauczyła mnie kilku prostych i zdrowych przepisów. I często je robię. Moje ulubione to poza pizzą z kalafiora pieczona papryka z warzywnym farszem, kapusta z pomidorami i cebulką, zupy krem w tym moja ukochana zupa cebulowa. Ostatnio nawet zaskoczyłam Martę i zaprosiłam ją na własnoręcznie upieczoną szarlotkę na spodzie dyniowym. Wyszła mi pyszna i wtedy usłyszałam od niej pierwszy kulinarny komplement: Szostak jeszcze będą z ciebie ludzie (śmiech).

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?