Przejdź do treści

Patricia Kazadi: Moja tarczyca płata mi figle. Raz mam kości policzkowe, a raz wyglądam jak księżyc w pełni

Materiały prasowe SINSKIN
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

W świat show-biznesu wkroczyła z niesamowitą energią, ale i workiem kompleksów o różnym podłożu. Część z nich związana była z chorobą, o której dowiedziała się całkiem niedawno. Patricia Kazadi po raz pierwszy opowiada o swoim życiu z niedoczynnością tarczycy. Jak piosenkarka walczy z jej skutkami? Jaką dietę stosuje i jak wyglądała jej droga do akceptacji swojego ciała?

Marta Dragan: Na swoim profilu na Instagramie często publikujesz posty, które ja nazywam motywującymi. Zachęcasz fanki, by zaakceptowały swoje ciała. Czujesz, że potrzebują takiego wsparcia?

Patricia Kazadi: Nie staram się publikować postów pod tzw. „publiczkę”, nie planuję ich zgodnie z oczekiwaniami moich odbiorców. Może to źle, nie wiem, ale po prostu w mediach społecznościowych dziele się sobą i tym, co w danej chwili doskwiera mi bądź sprawia radość. Posty o akceptacji wynikają raczej z tego, że ja sama mam z nią problem.

To znaczy?

Od dziecka zmagam się z ogromną ilością kompleksów, które mają różne podłoże. Począwszy od tego, że kiedy ja dorastałam, nie było zbyt wiele ciemnoskórych dzieci w Polsce. Wyróżniałam się i dlatego w szkole nie mogłam się odnaleźć. Jako wrażliwa artystyczna dusza w otoczeniu ścisłych umysłów nie czułam zrozumienia. Byłam outsiderem. Kolejne kompleksy doszły w okresie dojrzewania, kiedy okazało się, że nie jestem filigranową modelką. W pracy byłam i jestem non stop oceniana i krytykowana.

Jak sobie z tym radzisz?

Po prostu nie udaję, że to po mnie „spływa jak po kaczce”. Wiem, że nie jestem w tym osamotniona i jeżeli swoją postawą mogę komuś przy okazji dodać energii i siły, to będzie podwójna korzyść. Zaczęłam walczyć z tym nastawieniem i swoimi słabościami, i tę walkę pokazuję na co dzień. Tak naprawdę wiele zależy od naszego nastawienia. Mamy stuprocentowy, bezpośredni wpływ na to, jak przeżywamy swoje życie. Zatem dlaczego, w jakim celu iść przez nie w złej energii?

Seksapil to niekoniecznie idealna figura i uroda spełniająca wszystkie standardy, tylko właśnie osobowość, pozytywne usposobienie i pewność siebie.

Wychodzę z założenia, że jeśli na pewne sprawy nie mamy wpływu, to bezsensu się nimi dołować. Jeśli mamy nadprogramowe kilogramy, których nie możemy zrzucić, to chyba lepiej je pokochać, niż patrzeć na nie surowym, krytycznym okiem

 

Wygląd zewnętrzny zawsze można zmienić, wystarczy kilka wizyt u lekarza medycyny estetycznej. Przeszło ci to przez myśl? Co sądzisz o sztucznym poprawianiu urody?

Nie, ale nie krytykuję tego, jeśli miałoby to poprawić komuś jego nastawienie, dodać pewności siebie, to uważam, że nic nie stoi na przeszkodzie. Nie jestem jednak za przesadnym poprawianiem urody. Mam tu na myśli ingerencję w twarz do tego stopnia, że niektóre osoby są już praktycznie nie do poznania albo zatracają ruchy mimiczne. Myślę, że wszystko jest dla ludzi, ale w ograniczonych ilościach.

Mam wiele znajomych, którym medycyna estetyczna bardzo pomogła właśnie w odbudowaniu siebie. Jednak nie podoba mi się ten pęd za osiągnięciem sylwetki kogoś innego, czy podążania za „ideałem”. Bo co to w ogóle znaczy? Nie ma idealnych kobiet. Jest to też zły przykład dla młodych, rozwijających się dziewczyn, dlatego też – tak jak mówiłam wcześniej – moje motto to akceptacja i praca nad pokochaniem siebie najbardziej, jak się da oraz prowadzenie zdrowego trybu życia.

Świetny wygląd zawdzięczasz specjalnej diecie, zmianie nawyków żywieniowych czy intensywnym treningom?

Nie jestem na jakiejś konkretnej diecie. Trzymam się jednak zasady, żeby nie jeść po godzinie 18-tej. I to działa. Jeżeli chodzi o moją aktywność fizyczną, to trzy razy w tygodniu chodzę na siłownię na cardio. Nie robię nic więcej, nie dźwigam żadnych ciężarów, nie zależy mi na pokazowej masie mięśniowej. Najważniejsze to czuć się lekko i mieć dużo energii. Nad tym pracuję. Co nie oznacza, że od czasu do czasu nie pozwalam sobie na takie rzeczy jak hamburger, pizzę czy słodycze. Kocham jeść, podróżować i kosztować specjałów innych kuchni. Uwielbiam też czerwone wino.

To grzeszki Patrici Kazadi?

(śmiech) Żywieniowe tak. Ale dla przeciwwagi dodam, że na co dzień staram się jeść dużo zielonych warzyw: szpinak, brokuły, szparagi, rukolę. Raczej nie jadam mięsa, a kiedy sobie na nie pozwolę, to zauważam, że przybieram na wadze. Po prostu mam słabą przemianę materii, a mięso dłużej się trawi. Ograniczam też jedzenie ryb, bo źle się po nich czuję. Prawdą jest, że nie mamy dostępu do dobrych ryb i jemy najczęściej te z marketów, które są wysoko przetworzone.

Wracając do kompleksów, czy poza brakiem filigranowej sylwetki, talii osy, coś jeszcze ci przeszkadza w wyglądzie zewnętrznym?

Talia osy akurat jest (śmiech). Za co jestem wdzięczna genom i mojej przeszłości atletyczno-tanecznej. Mój brzuch zawsze jest płaski. Natomiast mam problemy z tarczycą, więc bardzo często puchnę. Bardzo mnie to irytuje. Nie mogłam zrozumieć jak to jest, że jednego dnia mam kości policzkowe, a drugiego moja twarz wygląda jak księżyc w pełni. Aż w końcu usłyszałam, że taki wygląd zawdzięczam niedoczynności tarczycy, na którą choruję.

 

W moim przypadku problemy z tarczycą uwarunkowane są genetycznie - moja mama choruje na Hashimoto, a tata ma nadczynność.

Patricia Kazadi

Kiedy dowiedziałaś się o chorobie?

Tak naprawdę całkiem niedawno. W moim przypadku problemy z tarczycą są uwarunkowane genetycznie – moja mama choruje na Hashimoto, a tata ma nadczynność. Chorobę mogły uaktywnić oczywiście czynniki zewnętrzne związane ze specyficznym trybem życia i częstym narażeniem na stres. Na tę chwilę staram się głównie leczyć naturalnie. Zmiana diety, zioła, więcej ruchu, mniej stresu i akupunktura.

 

Na ile ta choroba doskwiera ci na co dzień?

Poza widocznymi skutkami, czyli właśnie tą opuchlizną, bywam ospała, mam duże problemy ze wstawaniem i z magazynowaniem energii na cały dzień. Potrafię dać z siebie bardzo dużo w dwie godziny, a potem jest ze mnie dętka. Dopóki nie poznałam diagnozy, nieraz przez myśl przeszło mi, że takie samopoczucie może być związane ze starzeniem się organizmu. Teraz wiem, że takie figle płata mi po prostu tarczyca.

Jak sobie radzisz z jej skutkami?

Jak mam słabszy dzień, jestem dla siebie po prostu łaskawa. Nie biczuję się, wręcz przeciwnie – patrzę w lustro i daję sobie przysłowiowego kopa. Dodaje to motywacji. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, to nauczyłam się kilku trików makijażowych, które pozwalają mi zamaskować np. opuchliznę. Moim najlepszym przyjacielem jest bronzer (śmiech). Jak zobaczysz moje zdjęcia sprzed 10 lat i obecne, to od razu zauważysz różnicę. Nie wychodzę już na zdjęciach jak księżyc w pełni.

A jak wyglądały twoje pierwsze kroki w show-biznesie?

Prawdą jest, że kiedy zaczynałam karierę, wielokrotnie słyszałam, że ze względu na swój kolor skóry nie uda mi się osiągnąć swoich marzeń. Nie dawali mi szans, ale po wielu latach ciężkiej i konsekwentnej pracy udało się. Jestem pierwszą mulatką, która prowadziła w Polsce program w prime-time („You Can Dance – Po prostu tańcz”), która była na okładkach polskich magazynów (50 tytułów w tym „Glamour” i „Cosmopolitan”), która grała główne role w filmach („Bodo” z 2016 roku). Cieszę się, że mogłam otworzyć te ścieżki dla innych osób. Teraz chciałabym, żeby moja linia kosmetyków mogła również w przyszłości być skierowana do wszystkich kolorów polskich kobiet.

Czy masz swobodę wyboru kosmetyków do swojego typu urody?

Jeżeli chodzi o podkłady, to od 15 lat korzystam z zagranicznych marek. Wśród polskich nie mam wyboru, ale mam nadzieję, że wspólnie z marką SINSKIN uda nam się to zmienić. Chcę zadbać o to, by było bardzo szerokie spektrum kolorystyczne. Nieraz natknęłam się na to, że nawet z oferty marek, które mają dość bogatą paletę kolorów, trudno było mi dobrać swój odcień podkładu. Trudności wynikały z tego, że w jednym było za dużo różu, w kolejnym za dużo pomarańczowego, a w innym zieleni. Z cieniami i bronzerami nie mam problemów.

Jak wykonujesz swój codzienny makijaż?

Nie wychodzę z domu bez nałożenia bronzera i rozświetlacza, dlatego pojawił się on w mojej kolekcji SINSKIN by Patricia Kazadi. Rozświetlacz nakładam sobie zawsze na kości policzkowe, na czubek nosa, czasami pod brew i na łuk Kupidyna. Do tego tuszuję rzęsy maskarą, podkreślam brwi i jestem gotowa. Na co dzień stawiam na efekt make up no make up.

Jak podkreślasz brwi?

Brązowym cieniem w wosku, który nakładam pędzelkiem. Na koniec delikatnie przeczesuję sobie włoski cienką maskarą Sensational Precision z kolekcji SINSKIN.

Materiały prasowe

Jakie rytuały stosujesz w swojej codziennej pielęgnacji?

Przede wszystkim dużą wagę przywiązuję do demakijażu. To wydaje się takie oczywiste, ale nie zawsze się tego trzymałam. Jak byłam młodsza, to zdarzało się, że zasypiałam w pełnym scenicznym make-upie, bo byłam tak zmęczona, że nie chciało mi się go zmyć. Ale wtedy jeszcze moja skóra jakoś się potrafiła z tego wybronić, teraz jest nieco bardziej wymagająca. Demakijaż wykonuję w trzech krokach. Najpierw zmywam makijaż naturalnym olejkiem, później przecieram twarz wacikiem nasączonym w płynie micelarnym, a następnie myję oczyszczającym płynem z serii La Roche-Posay Effaclar. I idę spać bez nakładania na twarz jakiegokolwiek kremu.

To mnie zaskoczyłaś. Skóra w nocy podobno najlepiej się regeneruje i najlepiej wchłania składniki odżywcze.

Wiem, ale ja nie lubię zasypiać z kremem na twarzy, bo mam później wszystko pozatykane. Kiedy noszę makijaż, moja skóra nie oddycha, dlatego „pozwalam” jej na to w nocy.

Czy na przestrzeni lat twoja pielęgnacja uległa zmianie?

Prewencyjnie na pierwsze małe zmarszczki nakładam głęboko nawilżający krem i wygładzające serum pod oczy z kolekcji Mokosh. Pod podkład zawsze stosuję krem, a później bazę z SINSKIN. Raz na dwa tygodnie chodzę do kosmetyczki i robię u niej peeling kawitacyjny, maseczkę i masaż twarzy. Polecam masaż twarzy każdej kobiecie, nawet samodzielny – działa cuda!

Czy wyznajesz zasadę urodowego zero waste?

No pewnie, na przykład jeśli chcę osiągnąć totalny efekt nude w moim make-upie to czasami nakładam podkład na usta. Wówczas kolor ust idealnie zlewa się z resztą skóry. Często stosuję maść nawilżającą z witaminą E jako błyszczyk, czy rozświetlacz jako cień do powiek. Zdarza się też, że cień do powiek mieszam z pomadką i nakładam na usta – moje fioletowe usta w kampanii SINSKIN osiągnęłam, mieszając właśnie niebieski cień z fioletową pomadką.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.