Przejdź do treści

Jak dobrze jeść?

Jak dobrze jeść?
Zdjęcie: shutterstock
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Nie ma miłości bardziej szczerej niż miłość do jedzenia”– mawiał George Bernard Shaw. Jednak aby móc się w jedzeniu zakochać, trzeba, po pierwsze, jeść dobre rzeczy, a po drugie, jeść je dobrze. Przeczytajcie, przyda się przed świętami.

Jedzenie powinno dawać szczęście. Jak to sprawić? Psychologowie zbadali tę sprawę z każdej strony. A większość z tego, co znaleźli, jest wyjątkowo na czasie. Wszak zbliżają się święta. Jak jeść, żeby być szczęśliwym? Wolno. Ładnie. Uważnie i świadomie. No i z ludźmi.

Po pierwsze, trzeba smakować

To niby oczywiste, ale okazuje się, że smakowanie smakowaniu nierówne, a o jego jakości mogą zdecydować drobiazgi. Na przykład logo… fast fooda w tle. Tak wynika z badań Juliana House’a, Sanforda DeVoe i Chen-Bo Zhonga z Toronto (były nawet nominowane do Ig Nobla), którzy sprawdzali, jak taki widok na nas wpływa, i odkryli, że kiedy widzimy dwa złote łuki, to spada nasza zdolność „smakowania”. Rzecz zwalili na to, że fast foodysą nieodłącznie związane z kulturą pośpiechu i torują nas do niego. „To powoduje, że trudniej nam zatrzymać się na chwilę, by poczuć zapach róż” – romantycznie konkludowali wyniki badań. Dodawali, że wygląda na to, że nie tyle czyni nas to nieszczęśliwymi, ile raczej nie pozwala być szczęśliwymi.

Po drugie, trzeba zwolnić

Slow foodto nie jest żaden żart i konsumowania też dotyczy. Zalet wolniejszego jedzenia jest całe mnóstwo. Na przykład taka, że mózg rejestruje sytość żołądka dopiero po 20 minutach i kiedy jemy wolniej, to serwujemy sobie o blisko 20 proc. kalorii mniej. Co to ma wspólnego ze szczęściem? U niektórych ma. Badacze z Penn State University ustalili, że ludzie martwiący się o wygląd, kiedy za bardzo odpuszczą sobie przy stole, odczuwają znaczące obniżenie nastroju. Jak zwolnić? Eksperci mówią, że najprostsza metoda to… jedzenie „złą” ręką. Sprawdzałem. Działa.

Po trzecie, jeść oczami i uszami!

Na przykład badania Jeannine F. Delwiche pokazały, że widok – a zwłaszcza kolor – jedzenia wpływa nie tylko na apetyt, ale również na odczuwany smak. Oczy to nie koniec, bo w jedzeniu biorą udział wszystkie zmysły, nawet słuch. Jak? Kilka lat temu na Oksfordzie (w Crossmodal Laboratory) przeprowadzono badania, w których udowodniono, że częstotliwość słyszanego dźwięku wpływa na zmysł smaku. Kiedy jest wyższa, wyłapujemy w jedzeniu więcej słodkich nutek. Gdy niska, koncentrujemy się na tych gorzkich. Zaczęto nawet układać melodie pod określone dania, a jedna z londyńskich restauracji serwowała przez pewien czas desery „z telefonem”. Jak ktoś chciał „na słodko”, wykręcał „1”. „2” była dla tych, którzy słodkości nie lubili.

Po czwarte, wiedz, co jesz

Nie w sensie rozkładania tego, co leży na talerzu, na czynniki pierwsze, ale w takim, że dobrze jest choć trochę znać się na kuchni. Jest tu tak jak ze wszystkim – żeby móc się czymś cieszyć w 100 proc., dobrze jest rozumieć, o co w tym chodzi. Choćby po to, żeby móc lepiej i zdrowiej wybrać. Badania ze szkoły zdrowia publicznego amerykańskiego Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa – ale głowę dam, że u nas jest tak samo – wykazują, że osoby, które regularnie gotują, generalnie jedzą lepiej i zdrowiej, no i bardziej cieszą się jedzeniem. Także wtedy, gdy robią to poza domem.

I tak dochodzimy do… punktu piątego.

Po piąte, jedz w towarzystwie

Niektórzy twierdzą też, że najlepiej smakuje z rodziną. Co do tego zdania są jednak podzielone, a wyniki badań sprzeczne. Jedne pokazują, że takie obiady pozytywnie wpływają na zdrowie psychiczne i fizyczne. Zwłaszcza u dzieciaków, bo mają wpływać nawet na rozwój umiejętności społecznych oraz inteligencji emocjonalnej. Inne (np. Joy of Cooking, Contexts 2014) ‒ że jedyne, co się podnosi, to stres gotującego. To jednak zależy pewnie i od okoliczności, i od człowieka, i od rodziny. Jednak stresu i frustracji warto unikać zawsze, a zbliża się okres, gdy rodzinnych kolacji jest wyjątkowo dużo, więc i zagrożenie wzrasta.

Dlatego badacze spieszą na pomoc z kilkoma trikami. Po pierwsze, mówią, trzeba się trzymać tradycji i zwyczajów. Wtedy każdy może się odnaleźć i nikt nie czuje się nieswojo, a przecież nie chodzi o to, żeby nam było miło, a teściowej skoczyło ciśnienie od kuchni fusion, ale żeby miło było wszystkim. Do tego potrzebny jest uniwersalny kod i tym jest tradycja. Po drugie, dodają, trzeba taką przyjemną chwilę zapamiętać, a w tym pomogą silne zapachy ziół. Bodźcem może być na przykład rozmaryn. Po trzecie, w przygotowania angażujemy, kogo się da, bo choć te często stają się bardziej męczące, to trudniej krytykować coś, co samemu się zrobiło. Po czwarte wreszcie, trzeba cieszyć się jedzeniem. Czyli: a) jemy wolno, b) smakujemy i c) nie krytykujemy – nic i nikogo. Nie smakuje? Nie jedz. Nie wolno się też rozpraszać, więc – to rzecz obowiązkowa – wyłączamy telewizor. Swój lub teścia.

Jeżeli i to nie pomoże, a atmosfera – jak to czasem bywa – stanie się napięta, to trzeba zadbać o środki potrzebne do jej uspokojenia. Opcja tradycyjna jest taka, że na stole należy postawić… miętę z przemyconą melisą i cytryną. Opcja rodem z zagranicznych badań (Takeuchi i Harada, Behavioural Brain Research 2006) ‒ taka, że do picia serwujemy po pr ostu wodę z cytryną. Zapach tej ostatniej ma uspokajać. Nie tylko więc może podziałać na teściową, o ile to TAKA teściowa, ale także do ryby pasuje idealnie.

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?