Lubiana i ceniona psycholożka Katarzyna Kucewicz schudła ponad 60 kg. „Umówiłam się ze sobą, że będę żyła zdrowo”
– Nie jest dla mnie życiowym celem mieć superwagę i wyglądać jak milion dolców; chcę mieć wagę w normie i zdrowy, silny oraz – co najważniejsze – sprawny organizm – tłumaczy Katarzyna Kucewicz. Swój proces utraty masy ciała opisała w książce „Waga z głowy. Poradnik pozytywnej redukcji”.
Ewa Podsiadły-Natorska: Odnoszę wrażenie, że wolisz słowo „redukcja” od słowa „odchudzanie”.
Katarzyna Kucewicz: Tak, wolę to słowo, jest fachowe i medyczne. Określenie „odchudzanie” jest naznaczone kulturą diety. Wiąże się z nim szereg nadużyć i stereotypów, jest bardzo opresyjne. A „redukcja” stoi dla mnie na równi z innym profesjonalnym określeniem, którego używam zamiennie: „leczenie otyłości”.
Potraktowałaś redukcję jako formę pracy nad swoim charakterem – tak to ujęłaś w książce. Jak należy to rozumieć?
Mam takie poczucie, że redukcja sprawia, że lepiej poznajemy samych siebie. Ja w redukcji niewątpliwie lepiej się zrozumiałam. Nauczyłam się siebie. Cały ten proces to była dla mnie nie tylko zmiana cyferek na wadze, ale również szybka lekcja dojrzewania. Redukcja pozwoliła mi dojrzeć, przewartościować masę spraw – nie tylko moje podejście do jedzenia, ale w ogóle moje podejście do życia, ludzi, stawiania granic, dbania o siebie. Dopiero będąc w redukcji, zdałam sobie sprawę, że nie potrafię być dla siebie oparciem. Dbałam o innych ludzi, ale nie o siebie.
Szewc bez butów chodzi…
Trochę tak. Miałam poczucie, że jestem dobrą terapeutką, superprzyjaciółką i partnerką, wszystkim daję siebie na tacy, a siebie stawiam na szarym końcu. Niejednokrotnie zdarzało mi się, że choć byłam głodna, wolałam szybko chapnąć batona niż zrobić sobie obiad – bo np. ktoś na mnie czekał lub coś komuś obiecałam i nie miałam czasu na gotowanie. Ciągle byłam w pracy. Poświęcałam się, na wszystko się zgadzałam, brałam przeróżne zlecenia. Nie dbałam o self-care. Doprowadziłam się do wagi ponad 140 kg. W redukcji poczułam, że muszę zwolnić. Na początku wydawało mi się, że można redukować masę ciała i jednocześnie żyć sobie po staremu, jak gdyby nigdy nic.
A tak się nie da.
Nie. Gdy redukujesz wagę, musisz się w to zaangażować w pełni.
Na czym polega opracowana przez ciebie koncepcja „czułej dyscypliny” w redukcji?
Ta koncepcja pojawiła się, kiedy zaczęłam mieć coraz więcej zachcianek, a moja motywacja zaczęła spadać. Myślałam sobie: „To bym zjadła, tamto bym chapnęła”. Zaczęłam się zastanawiać, jak mogę sobie z tym poradzić. Poszłam ścieżką samowspółczucia, czyli bycia dla siebie bardzo czułą, kochaną, empatyczną, rozmawiającą ze sobą osobą, co praktykowałam.
Naprawdę rozmawiałaś ze sobą?
Tak i to mi bardzo pomagało. Mówiłam do siebie głosem troskliwego rodzica: „Kasiunia, nie najadłaś się tym obiadem, prawda? To może pójdziesz na spacer, odwrócisz swoją uwagę od ochoty na słodycze? Widzę, jak ci ciężko, zrób to”. To jest właśnie ta czułość. Jakże przeciwstawna do krytykanckiego „nie wolno ci! Masz zakaz!”. Ale była też w tej czułości dyscyplina. Stanowczość w mówieniu sobie NIE. Traktowałam siebie jak krnąbrne dziecko, które pragnie słodyczy. Byłam bardzo uważna na te potrzeby. Czułość w dyscyplinie oznacza, że pilnujesz apetytu, ale nie jak kat, tylko jak kochana matka. Tak sobie w głowie poukładałam. Wyszłam z założenia, że mam do schudnięcia 65 kg. To jest bardzo dużo. To długa wędrówka i musiałam poukładać sobie zasady funkcjonowania. A ja nienawidzę hejtu, przemocy ani bodyshamingu. Dlatego motywowanie się do redukcji musiało być przepełnione ciepłem i wrażliwością.
”Zawsze podkreślam, że jestem osobą chorującą na otyłość w remisji. Na otyłość będę chorować przez całe życie. Jestem przygotowana, że może być nawrót, ale gdybym zaczęła przybierać na wadze, będę się zatrzymywać, hamować”
Zdarzyło ci się mimo to ulec pokusom?
Ulegałam, ale rzadko. Na początku wcale – zawzięłam się i nie jadłam niczego poza planem. Mogłam stać w cukierni i nawet mi powieka nie drgnęła; osoby uzależnione od alkoholu określają to czasem mianem „dupościsk”. Czyli moment, kiedy się tak zaweźmiesz, że nie ma zmiłuj. Długo tak się nie da. Z czasem zaczęło zdarzać mi się uleganie, ale nauczyłam się wyhamowywać. Jeść, ale z umiarem. Dawniej nigdy nie kończyło się na jednej kostce czekolady, a teraz już potrafię zjeść jeden kawałek i nie rzucać się na następny, potrafię kontrolować napady. I właśnie „czuła dyscyplina” mi w tym pomogła.
Ktoś mógłby jednak powiedzieć: „To brzmi mądrze, ale przecież ta pani jest psychoterapeutką, więc jest jej łatwiej tak do siebie mówić i zastosować to wszystko w praktyce”. Według ciebie „czułej dyscypliny” może nauczyć się każdy?
Myślę, że tak, tylko trzeba jasno powiedzieć, że nie każdy zrzuci kilogramy wyłącznie dzięki dyscyplinie. To nie takie proste. Kwestia zdrowego odżywiania i ruchu, owszem, jest w redukcji bardzo ważna, czasami jednak człowiek ma choroby współistniejące, które utrudniają czy wręcz uniemożliwiają mu utratę masy ciała. Mam pacjentki, które są bardzo zdyscyplinowane, a mimo to ich waga ani drgnie. Tak się czasami dzieje, dlatego jest bardzo ważne, aby to zbadać, sprawdzić, co się dzieje, skorzystać z pomocy lekarza.
W książce piszesz, że w redukcji pomógł ci liraglutyd. Diabetolożka przestrzegła cię jednak: „Zastrzyki to nie jest magiczna różdżka. Jeśli zaufasz tylko im ‒ przepadniesz, to pewne. Musisz zmienić styl odżywiania, zacząć się ruszać i przeformatować swoje nastawienie mentalne”.
Dokładnie tak. Leki są efektywne, hamują apetyt, ale nie załatwią całego problemu, bo żeby wytrwać w redukcji i później utrzymać ten stan, czyli nie przytyć po schudnięciu, trzeba wdrożyć zdrowe nawyki żywieniowe. Niestety na mnie leki bardzo szybko przestały działać. Uodporniłam się na nie. Wrócił apetyt. Ale ja brałam jeszcze zastrzyki starszej generacji, może dzisiaj te nowsze by mi pomogły, gdybym miała dalej otyłość. Cieszę się, że farmakoterapia wspiera ludzi w redukcji, że wreszcie jest ratunek dla tej ciężkiej choroby, jaką jest choroba otyłościowa, która przecież – jak mówi dr hab. Anna Jeznach-Steinhagen w mojej książce – ma ponad 200 powikłań.
Ten moment, kiedy leki przestały na ciebie działać, był kluczowy w całym procesie? Bo gdybyś wtedy uległa swojemu łaknieniu, pewnie wróciłabyś do punktu wyjścia.
Kiedy leki przestały działać, wiedziałam, że wóz albo przewóz. Albo zawalczę, zatroszczę się o siebie, albo wrócę do starych nawyków i przybiorę tych kilkanaście kilogramów, które wtedy straciłam. To był moment przełomowy mojej wędrówki, pracy nad sobą i pracy nad zmianą przyzwyczajeń.
Jakie były najważniejsze zmiany w twoim odżywianiu oraz w aktywności fizycznej?
Zaczęłam jeść regularnie. Spożywam produkty raczej niskokaloryczne, bogatoskładnikowe. Zrezygnowałam z junk food, czyli jedzenia, które jest wysokokaloryczne, przetworzone, może i smaczne, ale generujące jeszcze większy apetyt. Miałam dietetyczkę, która ustawiła mi odpowiedni jadłospis i starałam się go trzymać niemalże w stu procentach. Co istotne, była to dieta składająca się z produktów, które lubię. Chodziło o to, aby całkowicie mi pasowała. W diecie nie znalazło się więc nic, czego bym nie lubiła, co by mi nie smakowało. A ja nie lubię masy rzeczy: ryb, warzyw, picia wody. Trzeba było tak skomponować jadłospis, żebym miała przyjemność z jedzenia, bo jak coś mi nie smakuje, to się tym nie najadam, a równocześnie jak coś mi smakuje, to bardzo chcę tego więcej. Więc musiałam tak tę dietę sobie ułożyć, żeby było pysznie, ale nie zbyt pysznie. Natomiast jeśli chodzi o ruch, to zaczęłam od kilku minut dziennie na bieżni. Może wydawać się bardzo mało, ale ja redukowałam po swojemu – tyle, ile wiedziałam, że dam radę i się nie zniechęcę. 10 minut mnie zniechęcało, więc zaczęłam od 5.
”Redukcja pozwoliła mi dojrzeć, przewartościować masę spraw – nie tylko moje podejście do jedzenia, ale w ogóle moje podejście do życia, ludzi, stawiania granic, dbania o siebie. Dopiero będąc w redukcji, zdałam sobie sprawę, że nie potrafię być dla siebie oparciem. Dbałam o innych ludzi, ale nie o siebie”
A teraz?
Wydłużyło się to znacznie, teraz staram się spędzać w ruchu ok. 150 minut w tygodniu. To oczywiście nie przyszło od razu, a z czasem, stopniowo. Na początku wszyscy mi radzili: „Idź na jogę!” – a mnie joga nie kręci. To nie dla mnie. Odnalazłam się natomiast w pilatesie. Wcześniej byłam totalną ignorantką, jeśli chodzi o kwestie związane z ruchem i zdrowym stylem życia. Naprawdę. Byłam kanapowcem w wersji hard. Ale poszłam na pilates i wciągnęłam się. Np. zawsze się garbiłam, bo jestem wysoka, a dzięki ćwiczeniom zaczęłam się prostować. Najważniejsze to znaleźć aktywność fizyczną dla siebie. Właśnie to przekazuję w książce. Każdy musi znaleźć swoją drogę – dla siebie i do siebie. Nie chodzi o to, aby robić dokładnie to, co Kucewicz czy inna osoba napisała. Ja opisuję swój proces, podpowiadam, ale każdy z nas jest inny i potrzebuje czego innego.
Poza tym to nie wypali, jeśli będziemy zmuszać się do czegoś, czego nie lubimy.
To uda się tylko na krótką metę. Dlatego nie robię z siebie wzorca postępowania. Bo to, co jest dobre dla mnie, niekoniecznie będzie dobre dla kogoś innego. Mam świadomość, że dla niektórych kontrowersyjnym fragmentem książki może być ten, w którym piszę, że kończę jeść o godz. 17. Chciałabym doprecyzować, że to jest mój sposób żywienia, ale każdy człowiek powinien swoje pomysły skonsultować z lekarzem – i sam ze sobą. Mnie kończenie jedzenia o godz. 17 służy, ale jeśli ktoś jest diabetykiem, może być to dla niego bardzo niezdrowe. Trzeba znaleźć własną ścieżkę, w redukcji poprosić o wsparcie lekarza. Leczenie musi być dopasowane do nas, zgodne z naszym stylem życia. Musi być „nasze”, oparta o możliwości, jakie posiadamy. I nie może być przemocą, forsowaniem się, nadwyrężaniem siebie fizycznym (np. głodówką) ani psychicznym.
„Osoby będące na diecie redukcyjnej przez 68 tygodni do 120 tygodnia – licząc od momentu przejścia na dietę – odzyskiwały w większości stracone kilogramy. Efekt dotyczył tych pacjentów, którzy nie wspomagali się lekami (stracili 2 proc., odzyskali 1,9 proc.). Nie ominął też pacjentów wspomagających się farmakoterapią (ci pacjenci stracili 17,3 proc., odzyskali 11,6 proc.)” – o tych smutnych statystykach piszesz w książce. Boisz się nawrotu choroby potocznie zwanego „efektem jo-jo”?
Boję się, ale staram się podchodzić do tego zdroworozsądkowo. „Jo-jo” nie weźmie się z powietrza, tylko z powrotu do starych nawyków, a powrót do starych nawyków to kwestia mojej woli, mojej decyzyjności i mojej odpowiedzialności. Ja po prostu umówiłam się ze sobą, że będę żyła zdrowo. Na swoich zasadach, wygodnie, komfortowo, ale zdrowo. I tak długo, jak będę mogła, chcę utrzymać to postanowienie, choć życie bywa różne, a choroba otyłościowa jest przebiegła. Zawsze podkreślam, że jestem osobą chorującą na otyłość w remisji. Na otyłość będę chorować przez całe życie. Jestem przygotowana, że może być nawrót, ale gdybym zaczęła przybierać na wadze, będę się zatrzymywać, hamować. Nie jest dla mnie życiowym celem mieć superwagę i wyglądać jak milion dolców. Chcę mieć wagę w normie i zdrowy, silny oraz – co najważniejsze – sprawny organizm. W pewnym momencie swojego życia poczułam, że moja sprawność się kończy. Miałam 37 lat i nie miałam siły na nic. Postanowiłam to zmienić. Tak schudłam 65 kg.
„Waga z głowy”, Katarzyna Kucewicz, wyd. Rebis, premiera: 23 kwietnia 2024 r.
Katarzyna Kucewicz – psycholożka, psychoterapeutka. Od kilkunastu lat prowadzi praktykę psychoterapeutyczną w Warszawie. Ma za sobą redukcję 65 kg, którą zawdzięcza w dużej mierze pracy mentalnej i głębokiej, prawie trzyletniej pracy psychologicznej nad niekorzystnymi nawykami. Swoje doświadczenie przekuła w owocną pracę z dziesiątkami pacjentów. Prowadzi webinary, grupy psychoterapeutyczne i wsparcie mentoringowe dla wszystkich osób w procesie leczenia choroby otyłosciowej. Można ją znaleźć na Instagramie: @psycholog_na_insta.
Zobacz także
Adrianna Sobol: „Depresja i otyłość to choroby demokratyczne, na które możemy zachorować na każdym etapie naszego życia. Kiedy występują razem, tworzą zamknięte koło”
Zalecano jedzenie jednego posiłku na dobę, unikanie wody, ćwiczenia i częste chodzenie nago. Jak kiedyś leczono otyłość
„Otyłość nie jest ani wyborem, ani winą chorego. Nikt celowo nie dąży do tego, by zachorować” – mówi Agnieszka Liszkowska-Hała
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Jak odchudzić dziecko? Poradnik dla rodziców
Otyłość u dzieci niesie poważne konsekwencje zdrowotne. Jak ją leczyć?
Ozempic dla psów i kotów. Będą zastrzyki odchudzające dla otyłych zwierząt domowych?
„Moje nogi podwoiły objętość, skóra bolała, jakby miała pęknąć”. Lekarz tylko wzruszał ramionami: „taka pani uroda”
się ten artykuł?