Przejdź do treści

Czy polskie dzieci odżywiają się coraz gorzej? Małgorzata Desmond: „Mam wrażenie, że momentem przełomowym był początek lat 90.”

Małgorzata Desmond - Hello Zdrowie
Małgorzata Desmond / Fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Kiedy chodziłam do podstawówki w latach 80., moja dieta była jakościowo lepsza niż dieta mojego młodszego rodzeństwa, które poszło do szkoły w latach 90. Komuna się skończyła, a w sklepach zaczęło być pełno wszystkiego, w tym produktów wysokoprzetworzonych. Dodatkowo pojawiły się też ich reklamy. Jak ja byłam małym dzieckiem, reklam nie było – mówi dietetyczka dr Małgorzata Desmond, z którą rozmawiamy o diecie współczesnych dzieci.

 

Magdalena Tereszczuk, Hello Zdrowie: Zacznę naszą rozmowę dość osobiście. Mam 9-letnią córkę i trochę  przeraża mnie to, co jedzą jej rówieśnicy. Czy też masz takie wrażenie, że dzieci jedzą dzisiaj coraz gorzej?

Dr Małgorzata Desmond: Jako matka mogę ci powiedzieć, że mam wrażenie, że tak jest. Dzisiaj dzieci jedzą wiele niezdrowych rzeczy, szczególnie produktów wysokoprzetworzonych z dużą ilością cukru i dodatków do żywności. Zdecydowanie więcej niż wtedy, kiedy ja byłam dzieckiem. Ale to nie tylko moje wrażenie. Badania z krajów europejskich i USA wskazują, że udział tych produktów w diecie dzieci się zwiększa. Na przykład badanie z Wielkiej Brytanii, opublikowane w zeszłym roku, wykazało, że około 50 proc. diety najmłodszych stanowią tzw. „ultra-processed foods”. W Polsce odsetek otyłości i nadwagi w tej grupie jest dziś ponad dwukrotnie wyższy niż w latach 70. Polska zajmuje obecnie ósme miejsce w Europie pod względem częstości występowania otyłości u dzieci. Aż 32 proc. młodych ma nadwagę lub otyłość, czyli co trzecie dziecko. Dla porównania, w latach 70. ten wskaźnik był poniżej 10 procent. To jasno pokazuje, że sytuacja się pogorszyła.

Mam wrażenie, że momentem przełomowym był początek lat 90., kiedy Polska otworzyła się na świat i do naszych sklepów wpłynęła cała masa nowych, nieznanych wcześniej produktów.

Podobne są moje osobiste odczucia, choć nie mogę na nie przytoczyć badań. Kiedy chodziłam do podstawówki w latach 80., moja dieta była jakościowo lepsza niż dieta mojego młodszego rodzeństwa, które poszło do szkoły właśnie w latach 90. Komuna się skończyła, a w sklepach zaczęło być pełno wszystkiego, w tym produktów wysokoprzetworzonych. Dodatkowo pojawiły się też ich reklamy. Jak ja byłam małym dzieckiem, reklam nie było.

W mojej pracy spotykam się z przypadkami rodzin, które tak bardzo dążą do idealnej diety, że zaczynają narzucać dzieciom rygorystyczne podejście do jedzenia. To może być równie niebezpieczne, nie tylko dla zdrowia fizycznego, ale też psychicznego dzieci

Czy jako naukowczyni pracująca klinicznie i z dziećmi na tradycyjnej diecie, jak i na diecie wegańskiej czy wegetariańskiej, zauważasz różnice w jakości posiłków, jakie one spożywają?

Tak, prowadziłam w tym temacie badania w Instytucie „Pomnik-Centrum Zdrowia Dziecka”, we współpracy z Institute of Child Health z University College London. Badanie dzieci rozpoczęłam w 2014 r. i trwało ono do 2017. Publikacja ukazała się w 2021 r. Z naszych obserwacji wynikało, że dzieci na diecie wegańskiej spożywały więcej warzyw i owoców, a także znacznie mniej wysokoprzetworzonych produktów, i to w porównaniu zarówno do dzieci na diecie tradycyjnej, jak i wegetariańskiej. Zaskakujące było to, że jakość diety dzieci wegetariańskich była niższa niż dzieci jedzących tradycyjnie. Często obserwowaliśmy tam model typu: „wszystko, tylko bez mięsa”. Na przykład ziemniaki i surówka, a potem mnóstwo słodyczy. W przypadku dzieci wegańskich widać było, że rodzice bardzo się starali, by ich dieta zawierała alternatywy mięsa w postaci roślin strączkowych, aby była niskoprzetworzona, bogata w kasze, orzechy, pestki. Pamiętam, jak analizowaliśmy spożycie witaminy E, która jest markerem m.in. spożycia orzechów i pestek. Dzieci wegańskie miały jej nawet kilkukrotnie razy więcej niż dzieci na dietach tradycyjnych czy wegetariańskich.

Tadeusz Oleszczuk, autor książki "Zdrowie bez wymówek"

Trochę zaskoczyłaś mnie danymi dotyczącymi diety dzieci wegetariańskich.

W naszym badaniu jakość diety dzieci wegetariańskich była rzeczywiście najniższa. Często dominowały tam wysokoprzetworzone produkty, słodycze i tak, jak powiedziałam, generalnie wszystko, oprócz mięsa. W efekcie pojawiały się niedobory typowe dla diet wegetariańskich i nie było widać tych korzyści zdrowotnych, które taka dieta teoretycznie powinna dawać. Nie znaczy to jednak, że wszystkie dzieci na dietach wegetariańskich mają niską jakość diety. Można tę dietę stosować zdrowo.

Czyli z badań wynikało, że dieta wegańska, w przypadku dzieci, była najlepsza?

Nie do końca. U dzieci na diecie wegańskiej rzeczywiście pojawiały się pewne korzyści zdrowotne, związane z dużym spożyciem produktów roślinnych o niskim stopniu przetworzenia. Jednak to nie jest w stanie skompensować niedoborów, jakie powstają w takiej diecie ze względu na brak pewnych składników odżywczych, które są zawarte wyłącznie w produktach zwierzęcych. Pojawiały u tych dzieci niedobory witaminy B12, witaminy D, a także żelaza. Spożywały też mniej np. wapnia niż rówieśnicy na diecie wegetariańskiej czy tradycyjnej. W naszych badaniach zauważyliśmy również, że dzieci na diecie wegańskiej były średnio o 3,15 cm niższe niż dzieci na diecie tradycyjnej. Miały też niższą gęstość mineralną kości, różnica wynosiła około 4-6 procent.

Czy myślisz, że fakt, że dzieci z rodzin wegańskich chętnie jedzą dużo warzyw i owoców, a mało produktów przetworzonych, jest wynikiem głównie sposobu wychowania i ekspozycji na konkretne jedzenie, czy możemy tutaj mówić również o genetyce?

Przede wszystkim kwestia ta sprowadza się do ekspozycji na dane produkty od najmłodszych lat. Pamiętam taką historię, kiedy przyszła do nas na badanie dziewczynka, weganka, miała może 6–7 lat i trzymała w ręce obrany seler korzeniowy. Po prostu go sobie skubała, tak jak inne dzieci potrafią podjadać popcorn czy czipsy. Badania pokazują, że to nie genetyka czy jakieś specjalne predyspozycje decydują o preferencjach smakowych, tylko właśnie ekspozycja, czyli przyzwyczajanie dzieci do określonych smaków od małego. Widzę to też bardzo wyraźnie jako matka. Przez pierwsze lata moje dzieci odmawiały jedzenia zielonych warzyw liściastych, ale z czasem, dzięki regularnemu podawaniu, stało się to dla nich normą. Teraz jedzą bardzo różnorodnie, znają zarówno kuchnię irlandzką, bo tu mieszkamy, jak i polską. Jedzą barszcz czy żurek, brukselkę, rukolę, ale też Irish stew.

Jeśli dziecko już w dzieciństwie ma nieprawidłowe wyniki badań krwi spowodowane nadwagą i niewłaściwą dietą, to jego ryzyko rozwoju chorób, takich jak cukrzyca typu 2, udar czy zawał serca w dorosłości, istotnie wzrasta

Dom jest z pewnością miejscem, z którego dzieci czerpią pierwsze wzorce zachowań, również te związane z żywieniem. Jednak w momencie, gdy zaczynają chodzić do szkoły, nagle zostają wystawione na wiele zewnętrznych bodźców, takich jak reklamy czy produkty dostępne w sklepikach. Mam wrażenie, że w zetknięciu dziecka ze słodyczami ustawionymi przy kasie nasze metody wychowawcze często przegrywają.

Zarówno dane naukowe, jak i moje doświadczenie kliniczne oraz doświadczenia jako matki pokazują, że wpływ marketingu na dzieci jest ogromny. I nie chodzi tylko o marketing bezpośredni, ale również o tzw. marketing rówieśniczy, czyli mody, które pojawiają się wśród najmłodszych. Widzę to choćby u moich własnych dzieci. Zaczyna się moda na jakiś konkretny produkt i nagle wszyscy chcą to mieć. Oczywiście także tradycyjne reklamy, te, które dzieci widzą w telewizji czy internecie, mają bardzo silny wpływ. Badania pokazują to jednoznacznie. Np. dzieci chętniej wybierają słodkie płatki śniadaniowe, jeżeli na opakowaniu widzą bohatera ulubionej kreskówki. Producenci dobrze o tym wiedzą i często to wykorzystują. W niektórych krajach wprowadzono wręcz zakaz reklamowania określonych produktów skierowanych do dzieci.

W Chile od kilku lat obowiązuje zakaz reklamowania produktów dla dzieci o wysokiej zawartości cukru, soli i tłuszczu. Podobnie jest w Norwegii i Szwecji. We Francji z kolei reklamy produktów o dużej zawartości cukru czy tłuszczu mają być opatrzone specjalnym podpisem w stylu: „Jedz pięć porcji warzyw i owoców dziennie”. W Polsce nie ma zbyt wielu takich ograniczeń.

Dziś kwestia wpływu mediów nie ogranicza się już tylko do telewizji. Dzieci oglądają też YouTube i inne platformy, gdzie są narażone na ogromny wpływ marketingu. Ale to nie tylko kwestia reklam. Dużą rolę odgrywają też same opakowania i sposób prezentacji produktów. Weźmy na przykład pewne popularne cukierki. Kiedyś, w latach 90., był po prostu jeden klasyczny wariant. A dziś? Są wersje zielone, żółte, różowe, limitowane edycje, cała seria, którą dziecko chce „kolekcjonować” i spróbować każdej. To pokazuje, jak silny jest wpływ marketingu, nie tylko poprzez reklamy, ale też przez formę i różnorodność produktu, która zachęca do ciągłego kupowania.

Pamiętam taką historię, kiedy przyszła do nas na badanie dziewczynka, weganka, miała może 6–7 lat i trzymała w ręce obrany seler korzeniowy. Po prostu go sobie skubała, tak jak inne dzieci potrafią podjadać popcorn czy czipsy

Mam wrażenie, że rodzice mierzą się dzisiaj z bardzo trudną sytuacją. Żyjemy w świecie, w którym nie za bardzo kształtuje się prawidłowe postawy żywieniowe. Nie chcę oczywiście generalizować, ale przyjrzyjmy się na przykład kwestii sklepików szkolnych. I co z tego, że w domu rodzice starają się dawać dzieciom pełnowartościowe posiłki, skoro w szkołach już nikt się tym za bardzo nie przejmuje.

Opowiem o tym, jak to u nas wygląda. Moje dzieci chodzą zarówno do szkoły irlandzkiej w tygodniu, jak i do polskiej w weekendy. W szkołach irlandzkich nie ma sklepików. Nie ma tam żadnych automatów z jedzeniem czy napojami. Rodzice dają dzieciom lunch z domu. Nawet obiadów w szkołach do tej pory nie było, choć od września ma się to zmienić w niektórych placówkach. W szkołach podstawowych, w tak zwanych biedniejszych dzielnicach, zacznie działać program, w ramach którego firmy cateringowe będą dowozić ciepłe obiady na długą przerwę.

A jak jest w waszej polskiej szkole?

Tam jest sklepik, tak jak w Polsce.

A w nim pewnie wszystko…

Są tam co prawda jakieś owoce, ale mało dzieci je kupuje. Większość wybiera słodycze. Moje dzieci co tydzień, zanim pójdą do polskiej szkoły, proszą mnie o pieniądze na sklepik. To dla nich jedna z największych atrakcji. Ponieważ uczęszczanie do szkoły w weekendy nie jest dla nich zbyt interesujące, to raz na dwa lub trzy tygodnie daję im jedno euro, żeby mogły sobie kupić coś drobnego, na przykład małego lizaka.

I teraz wyobraź sobie, co by było, gdybym musiała to robić codziennie. Co by było, gdyby moje dzieci codziennie chodziły do szkoły, w której byłby sklepik, i codziennie mogłyby kupić sobie paczkowanego rogalika z nadzieniem? Moja córka w ogóle dowiedziała się o istnieniu tych rogalików właśnie z polskiego sklepiku, bo tutaj w Irlandii takie rzeczy w szkołach po prostu nie występują. I teraz, jeśli dziecko jadłoby coś takiego codziennie, to mówimy o 200–300 dodatkowych kaloriach dziennie. Pomnóż to przez 250 dni w roku i mamy dodatkowe 75 000 kcal rocznie. Nasuwa się pytanie, czy to dziecko miałoby ekspozycję na te dodatkowe kalorie, gdyby nie było sklepiku w szkole?

Dobre pytanie. Dotykamy też ciekawego zagadnienia „częstotliwości” jedzenia niezdrowych rzeczy. 

Jeśli coś dzieje się raz w tygodniu, to faktycznie nie jest to problem i myślę, że warto o tym porozmawiać. Jeśli na przykład słodycze czy fast foody stanowią tylko 5–10 proc. diety, to jestem w stanie to zaakceptować. W dzisiejszym świecie, gdzie dzieci i tak żyją w otoczeniu pełnym przetworzonych produktów i popkulturowych trendów, ten kompromis uważam za rozsądny, również ze względu na ich zdrowie psychiczne i społeczne.

W moim domu 80 proc. posiłków to normalna, domowa, niskoprzetworzona dieta. Staram się gotować zdrowo, ale bez przesady. Nie popadam w skrajności. Nie jestem jedną z tych matek, które dają dzieciom wyłącznie pełnoziarnisty chleb i makaron. Moje dzieci jedzą też biały ryż, ale dostają orzechy, warzywa, owoce, kasze, a dwa razy w tygodniu tłuste ryby. Wplatam to wszystko w ich jadłospis tak, żeby nie miały poczucia, że to „dieta” albo że coś jest im narzucane.

Interesującym tematem jest również trend w drugą stronę. W mojej pracy klinicznej coraz częściej spotykam się z matkami (do tej pory tylko z matkami), które popadają w skrajności przesadnie zdrowej diety. Obserwuję zjawisko, które przypomina połączenie przeniesionego zespołu Münchhausena z ortoreksją. Matki te narzucają dzieciom bardzo restrykcyjne, często dziwaczne diety, które ich zdaniem są zdrowe, twierdząc, że tym leczą ich dolegliwości. Jednak te dolegliwości są najczęściej fikcją urojoną przez matkę. Zarówno niezdrowa jak i ekstremalnie zdrowa dieta (ale zdrowa tylko w pojęciu takiej mamy) może mieć poważne konsekwencje zdrowotne, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. W skrajnych przypadkach kończy się to naprawdę poważnymi zaburzeniami rozwoju dziecka. Ale to temat na jeszcze inną rozmowę.

na zdjęciu: dziewczyna opiera się o szybę, tekst o niedożywieniu, również tym ukrytym - Hello Zdrowie

Złe odżywianie może prowadzić do otyłości, to wszyscy wiemy. Ale jak przekłada się otyłość w wieku szkolnym na późniejsze życie takiego dziecka?

Podstawowym skutkiem nadwagi i otyłości u dzieci są zaburzenia kardiometaboliczne. Co mam na myśli? Oprócz nadmiernej tkanki tłuszczowej dzieci z otyłością lub dużą nadwagą bardzo często mają podwyższone stężenie glukozy we krwi, niekoniecznie w zakresie cukrzycy, ale często w górnych granicach normy albo lekko powyżej. Do tego dochodzą podwyższone poziomy lipidów, zwłaszcza trójglicerydów, zwiększone stężenie insuliny, a także wyższe ciśnienie krwi. To wszystko są elementy zespołu metabolicznego, który do niedawna był typowy raczej dla dorosłych. Teraz coraz częściej widzimy go u dzieci. I co więcej, ekspozycja młodego organizmu na tak „uszkodzoną” fizjologię, czyli długotrwałe zaburzenia metaboliczne, ma ogromny wpływ na przyszłość zdrowotną. Jeśli dziecko już w dzieciństwie ma nieprawidłowe wyniki badań krwi spowodowane nadwagą i niewłaściwą dietą, to jego ryzyko rozwoju chorób, takich jak cukrzyca typu 2, udar czy zawał serca w dorosłości, istotnie wzrasta. Schorzenia te pojawiają się znacznie wcześniej niż u osób, które w młodości miały prawidłową masę ciała.

Brzmi to przerażająco.

Nadwaga, otyłość i zła dieta wpływają też na gospodarkę hormonalną. Dziewczynki z otyłością wcześniej dojrzewają. Im więcej białka zwierzęcego i tłuszczu w diecie, tym szybciej pojawia się pierwsza miesiączka. Im więcej błonnika, białka roślinnego, warzyw, owoców i produktów pełnoziarnistych, tym późniejsza pierwsza miesiączka. A jakie to ma znaczenie? Im dłużej organizm jest eksponowany na estrogeny, a ta ekspozycja zwiększa się z nastaniem pierwszej miesiączki, tym nieznacznie wyższe jest ryzyko nowotworu piersi w przyszłości. To wszystko działa jak efekt domina, małe problemy w dzieciństwie kumulują się i przekładają na poważne konsekwencje w dorosłym życiu. I tu ciekawostka: w naszych badaniach to właśnie dzieci na dietach wegańskich miały zdecydowanie najlepsze wyniki w tym zakresie, najmniej tkanki tłuszczowej, najlepszy lipidogram, w porównaniu zarówno do dzieci na dietach wegetariańskich, jak i tradycyjnych. To nie oznacza, że sugeruję stosowanie diety wegańskiej u dzieci. Taki sposób żywienia wiąże się bowiem z ryzykiem wspomnianych wcześniej niedoborów. Warto jednak inspirować się jednym z jej elementów, czyli wysokim spożyciem niskoprzetworzonych produktów roślinnych, które może przynieść dzieciom wiele korzyści zdrowotnych.

W naszych badaniach zauważyliśmy, że dzieci na diecie wegańskiej były średnio o 3,15 cm niższe niż dzieci na diecie tradycyjnej. Miały też niższą gęstość mineralną kości

Zaobserwowałam jeszcze jedno ciekawe zjawisko. Oprócz otyłych dzieci jest również grupa dzieci bardzo szczupłych, które jednak też się źle odżywiają. Spożywają mnóstwo cukru i przetworzonych produktów, ale nie tyją. Dlaczego?

U dorosłych istnieje pojęcie tzw. „skinny fat”. To osoby, które są szczupłe z wyglądu, ale mają bardzo mało masy mięśniowej i dużo tłuszczu ukrytego wewnątrz ciała. Często mają bardzo złe wyniki badań, mimo że nie wyglądają na chore. Jest też zjawisko odwrotne, tzw. „metabolically healthy obesity”, czyli osoby z nadmierną masą ciała, u których markery zdrowia metabolicznego są w normie. Widziałam to wiele razy. Nie każde dziecko z nadwagą czy nawet otyłością będzie miało od razu złe wyniki krwi. Dzieci mają zazwyczaj sprawniejszy metabolizm niż dorośli i często lepiej radzą sobie z okresowymi nadmiarami energetycznymi.

Jeśli dziecko jest szczupłe mimo jedzenia dużej ilości słodyczy, możliwe, że jego bilans energetyczny jest neutralny dzięki dużej aktywności fizycznej. Takie dziecko może mieć wysokie tempo przemiany materii i dużo spontanicznego ruchu, a jednocześnie, mimo że je słodycze, może nie przekraczać swojego dziennego zapotrzebowania kalorycznego. Jeśli np. potrzebuje 1700 kcal dziennie, a 400 z nich pochodzi ze słodyczy, to pozostaje mu tylko 1300 kcal na wartościowe jedzenie. I to już ma swoje konsekwencje. Bo mimo że nie widać tego jeszcze w postaci choroby, to dziecko ma niższą ekspozycję na mikroskładniki – witaminy, składniki mineralne. A niedobory mikroskładników mogą wpływać na różne obszary fizjologii, w tym na rozwój układu nerwowego, odpornościowego czy hormonalnego.

Warto pamiętać też, że jakość diety dzieci wpływa nie tylko na masę ciała, ale również na inne obszary, np. funkcje poznawcze. Jedzenie śniadań, spożycie orzechów, pestek, ryb bogatych w kwasy omega-3 – to wszystko ma ogromny wpływ na rozwój intelektualny dzieci i na to, jak radzą sobie w szkole.

W Chile od kilku lat obowiązuje zakaz reklamowania produktów dla dzieci o wysokiej zawartości cukru, soli i tłuszczu. Podobnie jest w Norwegii i Szwecji. We Francji z kolei reklamy produktów o dużej zawartości cukru czy tłuszczu mają być opatrzone specjalnym podpisem w stylu: „Jedz pięć porcji warzyw i owoców dziennie”. W Polsce nie ma zbyt wielu takich ograniczeń

Czyli zdrowa dieta to także lepsze wyniki w nauce.

Wyniki badań są jednoznaczne. Spożycie warzyw i owoców przekłada się na lepszy rozwój poznawczy oraz lepsze wyniki w nauce zarówno u młodszych dzieci, jak i u młodzieży. Dzieci, które jedzą więcej warzyw i owoców, osiągają lepsze rezultaty edukacyjne. Mechanizm działania polega między innymi na dostarczaniu witamin antyoksydacyjnych i bioaktywnych składników, które występują w warzywach i owocach, a te z kolei wspierają komórki układu nerwowego. Podobnie korzystny wpływ mają zbożowe produkty  pełnoziarniste.

To co my rodzice możemy robić, aby ulepszyć dietę naszych dzieci?

Zdrowe nawyki żywieniowe zaczynają się przede wszystkim od nas samych. Dzieci, świadomie lub nieświadomie, naśladują dorosłych, zwłaszcza rodziców. Dlatego to, co my jemy i jak się odżywiamy, ma bezpośredni wpływ na ich wybory.

Czym właściwie jest zdrowa dieta? Dla mnie to po pierwsze obecność w diecie przede wszystkim niskoprzetworzonych produktów ze wszystkich grup pokarmowych – warzyw, owoców, produktów białkowych, zdrowego tłuszczu (w tym orzechów, pestek), produktów pełnoziarnistych oraz przetworów mlecznych. W diecie wegańskiej stosowane są zamienniki mleka, ale jak pokazują badania, są to produkty o niskiej jakości odżywczej, wysokoprzetworzone, często powodujące wysoką reakcję glikemiczną po posiłku. Więc jeżeli nie musimy unikać mleka i jego przetworów, to oryginał jest o wiele zdrowszy i bardziej wartościowy odżywczo, niż jego podróbki.

Druga kwestia to posiłki przygotowywane w domu. Oczywiście, nie wszystko jesteśmy w stanie przygotować samodzielnie. Na przykład chleb. Ale nawet w sklepie możemy dokonywać dobrych wyborów. Zawsze mówię: czytajmy skład. Jeśli w składzie pojawia się wiele substancji, których nazwy brzmią obco, niezrozumiale, to znak, że najprawdopodobniej nie jest to produkt wysokiej jakości pod względem odżywczym czy zdrowotnym.

Chciałabym też, żeby wybrzmiała jeszcze jedna rzecz: przesada w drugą stronę również może być szkodliwa. W mojej pracy spotykam się z przypadkami rodzin, które tak bardzo dążą do idealnej diety, że zaczynają narzucać dzieciom rygorystyczne podejście do jedzenia. To może być równie niebezpieczne, nie tylko dla zdrowia fizycznego, ale też psychicznego dzieci.

 

Małgorzata Desmond, PhD – doktor nauk o żywieniu, epidemiologii i zdrowiu dzieci; dietetyk. Od 2010 r. prowadzi konsultacje medycyny żywienia i dietetyczne w Polsce, obecnie w ramach prywatnej praktyki dietetyki klinicznej i medycyny żywienia  w Warszawie.  Specjalizuje się w terapii żywieniowej schorzeń układu pokarmowego, chorób autoimmunologicznych, kardiometabolicznych oraz poradnictwie żywieniowym dla wegan i wegetarian (szczególnie dzieci). Autorka wielu publikacji naukowych i współautorka podręczników dietetyki pediatrycznej. Jej wypowiedzi są cytowane w mediach krajowych i zagranicznych, w tym przez BBC.com, czy Daily Telegraph.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?