Tadeusz Oleszczuk: „Śmieciowe jedzenie i stres to benzyna i zapałka dla twoich jelit”

– Jeśli stóg siana polejemy benzyną i podpalimy zapałką, to mamy pożar murowany! Dokładnie to dzieje się w naszych jelitach, gdy łączymy śmieciowe jedzenie z przewlekłym stresem. To duet, który podsyca stany zapalne i jest fundamentem współczesnych chorób – przekonuje dr Tadeusz Oleszczuk, ginekolog z 40-letnim doświadczeniem, autor wielu książek o tematyce zdrowotnej, w tym najnowszej pt. „Zdrowie bez wymówek”. Rozmawiamy o tym, jak zmiana diety potrafi cofnąć objawy chorób przewlekłych i pomóc kobietom odzyskać zdrowie oraz energię. Bo to, co ląduje na naszym talerzu, może zarówno nas wzmacniać, jak i niszczyć.
Marta Dragan: „Cała akcja naszego zdrowia rozgrywa się w jelitach. (…) To od codziennej diety zależy, czy mikrobiota jest zdrowa i silna, czy patologiczna” – pisze pan w swojej najnowszej książce pt. „Zdrowie bez wymówek”. Czy jelita naprawdę mają aż tak istotny wpływ na funkcjonowanie całego organizmu?
Dr Tadeusz Oleszczuk, ginekolog: Nie skłamię, jeśli powiem, że jelita to centrum zarządzania całym organizmem. I co ciekawe, odkryto to stosunkowo niedawno – jakieś 15 lat temu. Wcześniej praktycznie nie mówiło się o mikrobiocie. A przecież to właśnie od niej zależy, jak się czujemy, jak działa nasza odporność, jak funkcjonuje układ nerwowy.
Współczesna dieta pełna jest niestety konserwantów, chemii, pestycydów, fosforanów i dodatków do żywności, co powoduje rozszczelnienie bariery jelitowej. W efekcie do naszego organizmu przedostają się bakterie, wirusy, toksyny i cząsteczki białka, które wywołują reakcje immunologiczne i – mówiąc prościej – nas zatruwają. Te krążące we krwi patogeny bardzo łatwo mogą dotrzeć do mózgu i uruchomić procesy zapalne w układzie nerwowym.
Co się wtedy dzieje?
Pojawiają się problemy z koncentracją i pamięcią, wzmożony lęk, zaburzenia emocjonalne, a nawet depresja. To, co jemy, przekłada się więc nie tylko na zdrowie, ale też na nasz nastrój. Aż 90 proc. serotoniny, nazywanej hormonem szczęścia, produkowane jest w jelitach. To potwierdza, że droga do dobrego samopoczucia naprawdę wiedzie przez jelita.
Zdrowa mikrobiota umożliwia wchłanianie składników odżywczych, witamin, aminokwasów, w tym tryptofanu, który prowokuje organizm do wytwarzania serotoniny. Zaburzona mikrobiota zwiększa ryzyko napadów lękowych, depresji i innych chorób ogólnoustrojowych, a także zaburzeń metabolicznych. Dlatego tak ważne jest, by spojrzeć na swój talerz i uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie: co ja właściwie jem?
To, co kupuję… I tu bywa różnie, bo – jak pan zauważa – nawet 75 proc. tego, co znajduje się na sklepowych półkach, to jedzenie śmieciowe. Co konkretnie kryje się pod tym określeniem?
Pod nos podtykana jest nam żywność, która nas nie karmi, w której nie ma tego, co przez tysiące lat kształtowało nasz przewód pokarmowy. Z produktów celowo usuwany jest błonnik, bo jego obecność sprawia, że dość szybko czujemy nasycenie, a dla producentów to przecież nieopłacalne. Oni chcą sprzedawać jak najwięcej i jak najtaniej, więc robią wszystko, żebyśmy kupili nie jedno, a dwa opakowania.
Miejsce błonnika i innych składników odżywczych zajmuje dodawany cukier, zwłaszcza fruktoza, która bardzo łatwo uzależnia, działając na mózg podobnie jak alkohol. Z biochemicznego punktu widzenia nie istnieje ani jeden proces w ludzkim organizmie, który wymagałby spożycia fruktozy, a jednak dodaje się ją do setek produktów, by zwiększyć sprzedaż. Co więcej, bywa ona ukrywana pod ponad 260 nazwami, żebyśmy się nie połapali, że to ten sam cukier. Głęboko wierzę, że dożyję czasów, kiedy fruktoza będzie zabroniona, albo przynajmniej pojawią się napisy ostrzegające: „fruktoza niszczy zdrowie, blokuje pracę mitochondriów…”. Wcale nie lepszym rozwiązaniem są produkty z zawartością tańszych, syntetycznych odpowiedników cukru. Organizm nie rozróżnia stewii, aspartamu czy ksylitolu od cukru. Mózg odczytuje smak słodki, więc trzustka i tak produkuje insulinę.
Produkty „light” to śmieci – co z tego, że mają zero kalorii, skoro zawierają dwa razy więcej chemii. Badania pokazują, że są bardziej toksyczne niż ich klasyczne odpowiedniki. Od jogurtu light lepszy będzie jogurt naturalny, ale nie byle jaki. Najlepiej ekologiczny, bez dodatków, z mleka koziego lub owczego. Tak, trzeba go poszukać. Zakupy trwają dłużej, trzeba poczytać etykiety, ale nagrodą jest dobre samopoczucie i zdrowie.
Podsumowując, długie półki wypełniają produkty wysokoprzetworzone, które w założeniu nie mogą się szybko psuć, mają mieć długi termin ważności, cieszyć oko i podniebienie, a więc są pełne konserwantów, polepszaczy smaku, syntetycznych dodatków i wypełniaczy. Dodatkowo skraca się cykl hodowli zwierząt przy użyciu antybiotyków i hormonów wzrostu, a gleby wyjaławia nadmiernymi opryskami.
Co to oznacza dla konsumenta?
Chemia z pól i ferm trafia na talerze, a później do naszego krwiobiegu i dalej – do naszych hormonów, układu odpornościowego i mózgu. Za pozorną wygodą i niskim kosztem masowej produkcji żywności kryją się gigantyczne wydatki zdrowotne. W USA obliczono, że leczenie chorób wynikających z diety wysokoprzetworzonej pochłania nawet 75 proc. budżetu służby zdrowia. Przez sam dodatek cukru do większości produktów spożywczych lawinowo rośnie liczba chorób zapalnych przewodu pokarmowego, wzrasta liczba zachorowań na nowotwory i choroby układu krążenia. Bilans jest więc ujemny, ale jednocześnie wciąż jest przyzwolenie na agresywne reklamowanie żywności z dodatkiem cukru, często z wykorzystaniem sportu czy zdrowego stylu życia. Najlepszym przykładem tej ironii jest Coca-Cola sponsorująca zawody sportowe.
Do tego wszystkiego ten nieszczęsny plastik. Kiedy przeczytałam, że „każda osoba na świecie nosi w sobie 0,5 proc. plastiku, bo stosowany powszechnie przedostaje się do wód gruntowych i powietrza”, to ogarnął mnie strach o przyszłość naszą i kolejnych pokoleń.
Brzmi alarmująco, to prawda, ale w książce podaję te dane nie po to, żeby straszyć, tylko uczciwie namawiać do unikania żywności wysokoprzetworzonej i spojrzenia na codzienne wybory z większą świadomością. Bo to, co dziś jemy, nie przypomina już jedzenia naszych dziadków. Mleko od współczesnej krowy to nie to samo mleko od krowy z podwórka mojej babci. Współczesna krowa nie daje już 8 litrów mleka, tylko 25. Chleb z przemysłowej piekarni to nie ten sam chleb, który jadł mój dziadek – inna mąka, inne drożdże, inna jakość. Jabłka wyglądają ładnie, są słodsze, ale są też uboższe w witaminy i minerały, bo gleba, na której rosną, jest wyjałowiona przez intensywną uprawę. Mięso drobiowe czy wieprzowe często pochodzi od zwierząt karmionych paszami z kukurydzy opryskiwanej chemikaliami. I my to jemy.
Nie chodzi o to, by się wszystkiego bać, ale o to, by kupować świadomie i gotować w domu, bo przygotowując posiłki samodzielnie, mamy kontrolę nad doborem składników i ich jakością. Warto zrobić sobie też prezent w postaci dwóch tygodni na „diecie Oleszczuka”, czyli wyeliminować to, co toksyczne, i jeść tylko to, co naprawdę służy organizmowi.
Po 40 latach pracy jako ginekolog i obserwacji tysięcy pacjentek widzę wyraźnie, że rezygnacja z przetworzonej żywności, cukru, glutenu i krowiego nabiału poprawia samopoczucie, dodaje energii i pomaga ustabilizować cykl hormonalny. Dostałem wiadomość od kobiety, która przez 28 lat miała migreny. Dziś już ich nie ma, bo zastosowała wszystkie porady z moich książek: odstawiła cukier, nabiał i pszenicę.
Wystarczy zajrzeć na pana profile społecznościowe, żeby przekonać się, jak wielu kobietom z niedoczynnością tarczycy, insulinoopornością, Hashimoto odmieniła życie zmiana nawyków żywieniowych. Czy to oznacza, że często choroby endokrynologiczne i autoimmunologiczne zaczynają się w kuchni?
Dokładnie tak jest. Choć niestety, wciąż – nawet w gabinecie lekarskim – można usłyszeć mity: że cukier jest niegroźny, że tłuszcz to zło, że wystarczy liczyć kalorie. To są przestarzałe bzdury, a my dalej się ich trzymamy z nadzieją, że jak coś się popsuje, to lekarz nas „naprawi”. No hello, nie naprawi! Pacjentce, która przychodzi do mnie z pytaniem: „Panie doktorze, czy wyleczy mnie doktor z PCOS?”, odpowiadam: „Nie, będzie się pani leczyła do końca życia, bo ta choroba jest skutkiem, a nie przyczyną”. PCOS, insulinooporność, cukrzyca, nadciśnienie, stłuszczenie wątroby, zaburzenia lipidowe i choroby z autoagresji mają wspólne korzenie: złą dietę i przewlekły stres. I dopóki tego nie zmienimy, będziemy jedynie łagodzić objawy, a nie leczyć.
W przypadku Hashimoto dużymi czynnikami wyzwalającymi stan zapalny są często gluten i kazeina z mleka krowiego, ale też wspomniany wcześniej stres. Przewlekły stres obniża odporność, zmniejsza liczbę limfocytów i podnosi poziom kortyzolu, co z kolei zwiększa ryzyko stanów zapalnych. By wyjaśnić ten proces bardziej obrazowo, posłużę się metaforą: jeśli stóg siana polejemy benzyną i podpalimy zapałką, to mamy pożar murowany! Dokładnie to dzieje się w naszych jelitach, gdy łączymy śmieciowe jedzenie z przewlekłym stresem. To duet, który podsyca stany zapalne i jest fundamentem współczesnych chorób.
Ten pożar to więc suma kilku czynników?
Tak, bo można mieć rozszczelnione jelita, ale żyć sobie gdzieś w górach, paść owieczki, nie mieć przy tym codziennego stresu i w spokoju móc grabić sobie podwórko. Można też mieć jelita całkiem zdrowe, czasem tylko czymś się podtruć, ale żyć w ciągłym stresie i skończyć z zawałem lub udarem.
W swojej praktyce obserwuję też, jak istotnym problemem są przewlekłe infekcje pasożytnicze. Temat często bagatelizowany, ale bardzo aktualny. Owsiki, glisty czy lamblie mogą utrzymywać się latami i pogłębiać stan zapalny jelit. Towarzyszą im przewlekłe alergie, nietolerancje pokarmowe, niedobory witaminy D3, cynku czy jodu – bo organizm po prostu nie ma zasobów, by funkcjonować prawidłowo. A jeśli brakuje witaminy D3 i cynku, to zaczynają wypadać włosy, zaburzone jest również wchłanianie jodu do tarczycy. Do tego dochodzą czynniki środowiskowe. W codziennym życiu mamy kontakt z całą listą substancji, które zaburzają pracę układu hormonalnego i odpornościowego: bisfenol A, ftalany, teflon, środki czystości, kosmetyki – wszystko to, czym się smarujemy czy pryskamy, przenika przez skórę i trafia do wątroby.
”To, co jemy, przekłada się nie tylko na zdrowie, ale też na nasz nastrój. Aż 90 proc. serotoniny, nazywanej hormonem szczęścia, produkowane jest w jelitach. To potwierdza, że droga do dobrego samopoczucia naprawdę wiedzie przez jelita”
A co z endometriozą? Jedna z pana pacjentek pisze: „Chorowałam na endometriozę głęboko naciekającą między macicą a odbytem. Po postawieniu diagnozy byłam przerażona, czułam się bezradna. Nie miałam wyjścia – zdecydowałam się na całkowitą zmianę stylu życia. Wprowadziłam przeciwzapalną dietę, pracowałam nad emocjami, stosowałam suplementację, zioła i oczyszczanie organizmu. To była ciężka praca, która trwała trzy lata, ale wyniki badań po tym czasie wykazały, że endometrioza całkowicie zniknęła”. Czy początki tej choroby również tkwią w diecie i stylu życia?
Tak, absolutnie. Mamy już duże światowe badania, które pokazują, że endometrioza rozpoczyna się od mutacji komórek endometrium. A te mutacje wywołują związki chemiczne: bisfenol A, acetat, ftalan, pestycydy, herbicydy. To są toksyny obecne w plastikowych butelkach, pojemnikach, deskach do krojenia, ubraniach, kosmetykach.
Ale uwaga, mutacje to jedno. Endometrioza rozwija się dopiero na tle przewlekłego stanu zapalnego, który wynika z nieszczelności jelit, zaburzonej mikrobioty, wysokiego poziomu histaminy i przewlekłego stresu. Niektóre kobiety mają duże ogniska endometriozy bez objawów, inne – przy minimalnych zmianach – cierpią z powodu silnych bólów. Wszystko zależy od stanu zapalnego organizmu i reakcji układu odpornościowego. Dlatego w przypadku endometriozy nie wystarczy tylko leczenie farmakologiczne czy operacyjne. Trzeba sięgnąć do źródeł, czyli zadbać o szczelność jelit, odstawić cukier i przetworzoną żywność, ograniczyć ekspozycję na chemię. Kobietom z endometriozą zalecam m.in. pranie nowych ubrań przed założeniem, wybieranie ekologicznych środków czystości, eliminację plastiku z kuchni. Nie ma jednej przyczyny, tylko cały zespół czynników, które działają jak naczynia połączone.
Jakie są pierwsze objawy, które mogą sugerować, że nasza mikrobiota potrzebuje wsparcia?
Cudowne pytanie. Przede wszystkim spójrzmy, jak wygląda cykl wypróżnień. Jeśli ktoś wypróżnia się raz na dwa–trzy dni, albo wręcz przeciwnie – kilka razy dziennie – to już mamy sygnał alarmowy. Zdrowy organizm powinien się wypróżniać raz dziennie, najlepiej rano, i to bez wysiłku. To daje nam pewność, że jelita pracują prawidłowo, że jest dobra motoryka, że mikrobiota ma się dobrze.
Jeśli natomiast pojawiają się zaparcia – stolec zalega, a pasaż jelitowy jest zaburzony – to bakterie z jelita grubego nie są usuwane i zaczynają iść pod prąd. W efekcie dochodzi do ich przemieszczenia do jelita cienkiego, co prowadzi do przerostu bakteryjnego, czyli SIBO – zespołu rozrostu bakterii w jelicie cienkim. SIBO to czynnik ryzyka chorób autoimmunologicznych, w tym Hashimoto, bo zaburzona mikrobiota uruchamia kaskadę stanów zapalnych i reakcji immunologicznych. Gdyby każdego ranka nasze jelita działały jak trzeba – przesuwały zawartość, oczyszczały się, pozbywały toksyn – to problem by się nie pojawiał.
Co nas naprawdę karmi?
Nasze dobre bakterie nie odżywiają się ani cukrem, ani glutenem. One potrzebują błonnika, kiszonek, siemienia lnianego, warzyw. Pożywką dla naszej mikrobioty jest błonnik roślinny. Powinniśmy sięgać zarówno po nierozpuszczalny, czyli włókna warzyw (m.in. marchew, papryka, cukinia, brokuły), jak i rozpuszczalny (mielone siemię lniane). Błonnik roślinny najlepiej spożywać w całości, nie blendować.
Nasz układ nerwowy potrzebuje DHA i EPA, czyli kwasów omega-3. Jeśli w diecie ich brakuje, należy włączyć suplementację, którą można rozszerzyć o witaminy z grupy B i magnez. Dobrą praktyką jest też branie probiotyków na stałe, nie tylko jako wsparcie antybiotykoterapii. Badania pokazują, że wydłużają one życie. I nie zapominajmy o naturalnych probiotykach, czyli kiszonkach. Kiszona kapusta, buraki i ogórki podtrzymują różnorodność mikroorganizmów w jelitach.
Nie trzeba od razu robić rewolucji – wystarczą 2–3 tygodnie świadomego jedzenia, by zobaczyć pierwsze efekty. W badaniach laboratoryjnych widać je czarno na białym. U wielu osób już po kilkunastu dniach poprawiają się parametry krwi: poziom glukozy, insuliny, trójglicerydów, markerów zapalnych. Organizm ma ogromne zdolności regeneracji, nie można mu tylko sypać piachu w trybiki.
Dieta to jednak tylko połowa układanki. Drugą częścią jest stres. Dobra wiadomość jest taka, że ze stresem można pracować. Można się ruszać – wystarczy aktywność fizyczna trzy razy w tygodniu. Można nauczyć się technik oddechowych, praktykować mindfulness, budować dobre relacje z ludźmi. Przecież są na świecie tzw. blue zones – jak Okinawa, Sardynia, Kostaryka – miejsca, gdzie ludzie żyją długo i szczęśliwie. Dlaczego? Bo mają sens życia, wspólnotę, jedzą ekologiczną żywność. Narzędzia mamy na wyciągnięcie ręki. Wystarczy chcieć po nie sięgnąć.

Okładka książki „Zdrowie bez wymówek” Tadeusza Oleszczuka, Wyd. Zwierciadło, premiera 21.05.2025
Zobacz także

Prof. Katarzyna Schier: „Jak możemy się nauczyć troski o siebie i innych, kiedy nasi rodzice nie mieli wystraczających zasobów, żeby się troszczyć o nas”

Naukowcy nie mają wątpliwości: „Kobiety w wieku okołomenopauzalnym powinny poważnie rozważyć przejście na dietę roślinną”

Anna Kiełbasińska: „Niestety sprawy intymne w sporcie wciąż pozostają tabu”
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy

Anna Wakarow: „Zmiany w głosie mogą być wczesnym sygnałem choroby Parkinsona, stwardnienia rozsianego, a nawet alzheimera”
12:20 min
Zdrowy ferment. O dobrodziejstwach kimchi i kiszonkach na przednówku

Grzeczne z konieczności, chore ze złości. Dlaczego tak wiele kobiet cierpi na choroby autoimmunologiczne?

Choroba otyłościowa to globalny problem zdrowotny XXI wieku
się ten artykuł?